wtorek, 1 grudnia 2009

I'm your Boogie Man.

Cześć Michał. Znów siedzisz w tym autobusie przepełnionym smrodem moczu i jednakowymi ludźmi. Kurwa, naprawdę, ktoś tu musiał oddać pod siebie mocz. Jak słowo daję. Ludzie już nie mają co robić w środkach komunikacji publicznej.

Masz dosyć, nie? Tak trochę serdecznie. Wyspałeś się, ale czujesz jakby cię rozpierdolił pociąg, a resztki poskładał trzylatek, który przypadkiem miał igłę i nitkę. W sumie czułeś się już gorzej.

Rzygasz pracą, więc dzwonisz do matki prosząc o kontakt do lekarza. Po opisaniu wszystkiego co ci jest znów będziesz oddawał części siebie do badania i może dostaniesz tydzień zwolnienia lekarskiego. Przyda ci się. A może cofnijmy się do soboty?

Tak, to ty, Michał, to ty. Leżysz, zwinięta, skacowana kulka na swoim łóżku. Otwierasz oczy wywołując małą eksplozję pod czaszką i po przetoczeniu się przez Gabrysia śpiącego obok zaczynasz walczyć z błędnikiem i szukasz czegoś do picia, co by nie było rozcieńczone wódką. Dociera do ciebie, że wczoraj było tutaj dziewięć osób, teraz potrafisz naliczyć pięć. Omiatasz wzrokiem puste butelki, brudne talerze, popielniczkę pełną petów. Kurwa, dociera do ciebie straszny fakt, że to ty będziesz to musiał posprzątać, bo wszyscy za niedługo powstawają i się zbiorą. I tracisz równowagę. Masz boski fart, że pod nogami plącze ci się twoja torba, zawsze uzbrojona w Ibuprom. I jesteś niesamowicie dumny z siebie, że zachowałeś swoje pół grama, chociaż chciano go wyciągać. Przyda ci się jeszcze.

Przewiniemy taśmę? Zróbmy niedzielę. Budzisz się, zbierasz, naciągasz na siebie bluzę z kapturem swojego współlokatora. I tak jest w Krakowie, co za różnica. Bluza z kapturem. Śmieszna rzecz, której od wieków nie nosiłeś. Jak wczoraj w niej wyszedłeś w stronę sklepu i pętli autobusowej wyglądałeś, jakbyś chciał wszystko rozpierdolić. Jak jakiś człowiek zapytał się ciebie o godzinę to po twoim spojrzeniu sprawiał wrażenie, jakby właśnie tego pytania żałował najbardziej w swoim życiu. Jest niedziela. Jest niedziela i jedziesz do Katowic spotkać się z Blejkiem i odebrać szczury, twoje dwa małe zapełniacze pustego miejsca. Urocze stworzenia. Od czwartku miałeś już kilka zmian w grafiku, każda coraz bardziej mierząca ci w jaja. Oplatasz się medialną papką, informacjami o zmianie w emisji LOTTO, okładkami Super Expressu, informacjami z frontpage'u onetu, wystawami kiosków. Wypijasz trzy piwa z Blejkiem, Honoratą i Aśką, odbierasz zwierzęta i wracasz do domu grać w Scrabble i Monopoly na kurniku.

Zasnąłem. Kolejne sny piorące mi mózg. Praca rozpieprza mi ostatnie nerwy. Wirujące informacje, miks oblepia mnie całego. Zbieram się do pracy, podejmuje decyzje. Pewnie płonne, ale nigdy nie wiadomo. Naciągam mocniej kaptur, chcę się cały ukryć pod zasłoną tej śmiesznej bluzy, która sprawia, że ludzie na przystanku mnie omijają łukiem. Jest wtorek, romawiam z Blejkiem.

- Masz czas w sobotę?
- Zależy jak mi jutro pójdzie poprawka kolosa.
- Chodź na piwo. Bo obawiam się, że będę chciał zrobić coś głupiego, to wolę się z tobą najebać w knajpie.

Nie pyta o co chodzi. Uwielbiam go. Powiedział później, że się pouczy.

Michał, Michał, Michał Stan, lat dwadzieścia, jeszcze, zamknięty w swoim ciasnym świecie Stan Michał. Nie potrafisz ogarnąć tego, że to twoje imię i nazwisko, a w lustrze jest właśnie twoja twarz, Michał, masz przejebane w życiu. Spoko. Poprawi się. Zawsze się poprawia, nie? Napisz na bloga, pokrzycz trochę w przestrzeń, wyraź się strumieniem zer i jedynek, to zawsze pomaga, tak. Walcz, przyj, bo pewnie będzie po co. Ciekawe co zrobisz. Nie mogę się doczekać. W końcu nawet ja nie mam pojęcia, a jestem tobą. Przyj.

Pierdolony bohater tragiczny.


nikisaku

środa, 18 listopada 2009

-3-

Jestem w Krakowie. Z przypadku. Bo tak wyszło. Miałem być zupełnie gdzie indziej, z kim innym. Ale ktoś nie mógł. Człowiek, z którym dzielę pokój poradził mi zapakować się i wpieprzyć się z nim w pociąg i jechać do jednego z moich ukochanych miast. Bo dlaczego nie. Nawet bardzo chętnie.

Krakowska knajpa. W sumie teraz takie miejsca nazywa się dumnie "klubami muzycznymi". Masa ludzi, wesoła impreza. Mam wokół siebie Nayako, Kabu, Greeda. Jest i Snake. Snake zawsze się gdzieś znajduje. Po prostu w takich miejscach nikt nie wie skąd, ale się zjawia. Lubię go, chociaż nie wiem za co. Po prostu niech jest, spoko. Parę piw, parę wygłupów, kilka zdjęć później humor zaczyna być naprawdę dobry. Ucieczka nie jest sposobem? Spierdalajcie.

Ciągle gdzieś przewija mi się Jego twarz. Lubi mi się przypatrywać w takich chwilach. To praktycznie jego hobby. Nie odpuści sobie takiej rozrywki, rozumiem go.

Nayako - jak rozmawialiśmy krótko po tym jak zawitałem do lokalu - powiedziała, że na trzeźwo jestem zaskakująco spokojny. Wyjaśniłem, że w tym tygodniu mało sypiałem, po prostu.

Robi się późno, ludzi coraz mniej. Czas się ewakuować. Telefon do Zbroja - powiedział mi kiedyś, że jeżeli będę w Krakowie to mam wpadać jak tylko będę chciał. Dobrze go mieć za przyjaciela. Umówiliśmy się na rynku, zabrał mnie do siebie.

W jego mieszkaniu ponownie zaraz po wejściu poczułem się praktycznie jakbym był w domu. Miał rację mówiąc, że to miejsce ma swój klimat. Muszy jak tylko mnie zobaczył po krótkim i radosnym powitaniu wlał we mnie trochę wódki. Czas było zrobić sobie afterparty. Czas było odlecieć od świata i odlecieć daleko. Tak daleko jak jeszcze nigdy dotąd.

Zapakowali mnie do kuchni. Nabili wiadro. Wyjaśnili obsługę. Wciągnąłęm ogromną, gęstą chmurę. Moje ciagło nagle drgnęło w jednym dzikim skurczu. Podbiegłem do wanny i wyrzygałem wszystko, co wyrzygać mogłem. A nawet trochę więcej. Wciągnąłem drugi raz, nawet nie byłem w stanie wepchnąć w zmęczone płuca wszystkiego. Opierając się o wannę zacząłem czuć zmiany w rzeczywistości. Świat zaczął zwalniać, rozciągać się w każdą stronę. Głosy docierały powoli, metodycznie, każda litera każdego wyrazu z osobna stały w kolejce do mojej świadomości. Siedziałem czując kompletny chill-out. On stał za fotelem na którym się usadowiłem.

Typowo dla siebie wypalał powoli papierosa. W drugiej ręce trzymał piwo. Strong dwusłodowy. Zabawne, że mimo tego, że już nie jest ode mnie zależny to i tak lubi podobne rzeczy. Płonące czerwienią oczy patrzyły się na moje płynące ciało krytycznie. Wyjątkowo pozwolił na odbycie rozmowy poza głosem, za dużo ludzi było dookoła.

Na co ci to?
- Na co? Na nic.. Dla ucieczki... Zobacz, jak mi pięknie, jak mi błogo, jak mi beztrosko. Zobacz, jaki jestem upalony, jakiż jestem z tym szczęśliwy..!
Uciekasz. Znów. Bez sensu. Ostatnio coraz bardziej ponad twoje żałosne możliwości. Przed snami nie uciekniesz, a ty swoich snów kształtować nie potrafisz. Jesteś w dupie.
- Jestem..? Jestem. Niewykluczone. Pewne..? Nie. Zobacz, radzę sobie..? Radzę. Jestem, istnieję. Skoro żyję, to muszę dawać sobie radę, haha..
Jesteś. Jesteś głupi. To już praktycznie dwa miesiące, wiesz? Wiesz. Debilu.

Wciągnął dym. Wypuszczając zaczął manewrować w nim dłońmi. Po chwili przede mną stanęła Ona. Ona. Ona.. Ta, która do mnie wraca w snach. Ta, która zajmuje mi myśli. Ta, która odbiera mi spokój duszy. Zwinąłem się, schowałem głowę pomiędzy nogami. On zaś jednym ruchem ręki Rozwiał figurę z dymu, rozpadła się na kilka kłebów, które utonęły w dusznej atmosferze pomieszczenia.

Czego się boisz? Dlaczego nie potrafisz tego rozliczyć do końca? Jesteś żałosnym skurwielem. Boisz się nawet tego umówionego terminu rozmowy, chociaż do tego jeszcze miesiące. Bo co? Bo jak ją zobaczysz, to rozpadniesz się do końca? Tak jak teraz, mały ćpunie, chowasz łeb? Śmiesz dawać rady ludziom nie potrafiąc się uporać sam ze sobą. Tak mnie brzydzisz jak fascynujesz.
- Fascynuję..? - wargi wygięły mi się w pustym, szerokim uśmiechu - Hahahah.. Fascynacja. Jakie to piękne słowo. Jestem dla ciebie obiektem obserwacji. Cudo. Jesteś taki wspaniały.. Wielki.. Z tymi płonącymi czerwienią oczami, z tym zestawem garderobianym, z tymi pogiętymi okularami na nosie. Jesteś piękny. Ja ciebie fascynuję, ty mnie zadziwiasz. Jesteśmy rewelacyjną parą istniejącą tylko na brzegu mojej psychiki, niezależnie od tego jak oderwany ode mnie już jesteś, jak szeroką masz władzę sprawczą, ile i co możesz.. Tak naprawdę wszystko dzieje się obok rzeczywistości, na skraju szaleństwa. Można by cię śmiało przyrównać do Boga. Mojego osobistego bożka.

Popatrzył się na mnie z niesmakiem. Nigdy nie lubiał religii. Ale trzeba mu przyznać, miał rację. Uciekam. Zwiewam, boję się stanąć przed niektórymi ludźmi, faktami. Rzeczy się nie cofają, świat płynie na przód. Do rana wrócę z orbity na ziemię i nadal będzie tak samo. Ileż można pozorować życie nie żyjąc naprawdę..? Ciężkie pytanie. Mnie udawało się już kawał czasu. Nasze spojrzenia spotkały się wpół drogi.

Co masz zamiar dalej zrobić? I tak w tej chwili zaraz polecisz na ryj. Oddaj się w ręce Zbroja i idź kurwa spać. Nie mogę się już na ciebie patrzeć.
- Nie możesz.. Szkoda.. To w chuj śmieszne, że w pewien sposób jesteś moim najbliższym przyjacielem. I ty dla mnie i ja dla ciebie jesteśmy tylko zjawiskiem. Ale jednak jesteśmy sobie niejako bliscy, nieprawdaż...? Masz rację.. Idę spać. Sen będzie dopełnieniem mojego lotu do spokoju.

Wyszedł przez drzwi. Po chwili została po nim tylko nuta nikotyny w powietrzu ginąca w oparach otoczenia. Pozbierałem się do łóżka, zasnąłem, wiedziałem, że dookoła są ludzie którzy w razie potrzeby będą czuwać. Posiadłem też silne postanowienie tego, że strach przed tym, co się stanie czy też nieskończona ucieczka nie są rozwiązaniem.. Nie na dłuższą metę. Trzeba sobie przyjąć pewne określone zasady, po prostu. Jutro wrócę do domu. Może się trochę bardziej za siebie wezmę. Może. Zobaczymy. To jutro, to za sto lat. A teraz daję się otulić kołdrze, narkotycznej chmurze i atmosferze tego mieszkania. Tu. Teraz. Już.

wtorek, 10 listopada 2009

Runaway.

Jest noc. Budzę się w swoim łózku. W sumie będzie moje. Od środy. Obok mnie czuję ruch.
- Nie śpisz?
- Hhh.. nie.. A ty..?
- Nie. Nie mogłam zasnąć. Co ci się śniło?
- Nic.. Nie wiem. Dlaczego?
- Cały czas się rzucałeś... Uspokoiłeś się trochę jak cię przytuliłam.

Zapalamy papierosy. Po chwili zasypiam dalej.

Nowe miejsce, moje miejsce. Moje i mojego przyjaciela. Już od jutra. Uciekam. Zostawię za sobą tabliczkę z napisem Gliwice przy odrobinie szczęścia na zawsze. Nie pytaj się mnie o mój adres, bo go ode mnie nie dostaniesz. Chyba, że mi w jakiś sposób zależy na tym, abyś do mnie zajrzał.

Uciekam.

Chcę być na tyle daleko stąd na ile mogę. Coraz rzadziej rzygam śniadaniami. Nadal nie sypiam spokojnie. Adaptacja do sytuacji.

Tam, gdzie uciekam nie ma internetu, toteż blog pozostaje w zawieszeniu. I tak nie potrafiłem zebrać myśli na tyle, żeby cokolwiek tutaj pisać, co widać po tym, że ostatnia aktualizacja była jedenaście dni temu. Psychicznie jestem wirem, nadal. Chaotyczny, nonsensowny. Sporo emocji wypłycam, szukając w tym jedynego słusznego sposobu. Move on, move on, move on.

We are
We are the shaken
We are the monsters
Underneath your bed
Yeah
Believe what you read
We are
We are mistaken
We are the voices
Inside your head
Yeah
Believe what you see


Byle dalej! Byle do przodu. Byle się zakopać na końcu świata do swej nory. Wszystko przede mną. Póki co - żegnam. Jeszcze się odezwę.

piątek, 30 października 2009

Tekstowo.

Cage The Elephant - Back Stabbin' Betty

Poor guy that man John Thomas
His woman truly was a devil
And she wasn’t all that honest
She tore him down on every level

You're a no good lazy motherfucker
Gotta a shit job you worthless motherfucker
You're a, a dead beat feel sorry for your mother
If I had time I’d trade you for another

He don’t like that
He wants his life back
He wants to go back home

He tried so hard to please her
He sold his soul to keep her happy
But nothin’ he did impressed her
She always left him feelin’ shitty

This is it, no; this can’t be all you bought me
Said I’m, I’m high class and this is where you brought me
Gonna strike low just like my mamma taught me
You're a, a low life you're lucky that you got me

He don’t like that
He wants his life back
He wants to go back home

Down deep way down inside him
The will to leave was growin’ stronger
And he bit his tongue for so long
He couldn’t hold back any longer

You’re a two faced ruthless instigator
You're a, a low down triflin’ Masquerader
You're a, a cold bitch controllin’ conversator
This is too much I'm out I’ll see you later

She don’t like that
But he got his life back
No she don’t like that
But he’s right back on track
I said he went back home

wtorek, 20 października 2009

-2-

On stał nad jego łóżkiem. Patrzył się na tą pożałowania godną namiastkę człowieka, skorupę która kiedyś była tym, który nim rządził i nie potrafił zrozumieć jakim cudem kiedyś był z nim związany nicią która mogła go zgładzić równie łatwo, jak przywołała go do istnienia tak wiele lat temu. I tak na dobrą sprawę nie wiedział dlaczego teraz stoi nad tą resztką, zakopaną pod kołdrą tak, że wystawała tylko głowa, nieregularnie porozrzucane włosy i kawałek doni. Dokonczył papierosa i odwarknął psu. Psy przy nim zawsze były niespokojne. Wyjął słuchawki wsadzone głęboko w uszy. Zauważył ruch na łóżku.

Śpiący poruszył się niespokojnie. Budzik bezlitosnie zaczął wyć jak ten zerwał się półprzytomny i odruchem wystrzelił dłonią go uciszyć. Po czym zaczął się rozglądać nerwowo wokół siebie i jak nikogo nie znalazł to zwinął się w kulkę zatrzymując łzy w pół drogi.

Zły sen?
Siedzący się wzdrygnął. Jednak głęboki, przepalony głos to nie jest najmilsza rzecz z rana.
- Zły? Przepiękny. To cały problem. Na cały pierdolony świat jestem chyba jedynym, który ma ochotę strzelić sobie w łeb po naprawdę pięknym śnie. Podaj mi papierosa, proszę. Poza tym pieprz się, doskonale wiesz, co mi się śniło.

Podszedł do na pół opróżnionej paczki na biurku i rzucił w stronę łóżka.
Dupę też ci podetrzeć? Chyba nie masz czasu na takie pieprzenie. Rusz się, kurwa.
Nie chciałem. Chciałem siedzieć w tym łóżku. Odpaliłem drżącą reką papierosa i porządnie się zaciągnąłem. Spojrzałem zmęczonym i pustym wzrokiem na płonące czerwienią oczy. Z słuchawek spoczywających na jego wymiętym, spranym T-shircie dobiegał mnie jakiś Rammstein. Obstawiam Waidmanns Heil.
- Po co przyszedłeś?
Przyniosłem konfitury od babci. A jak debilu myślisz? - poirytowany odpalił kolejnego papierosa - Wezwałeś mnie, oczywiście. Na przyjacielskie wizyty nie licz. Czego chciałeś?
Zaniosłem się głębokim kaszlem, który całym mną trząsł. Noszę ten kaszel ze sobą już od ponad dwóch tygodni, od kiedy palę prawie tyle, co On. Jest jak zapowiedź raka, który mnie w końcu zabije.
- Ja ciebie wezwałem? Kiedy. Nie przypominam sobie za bardzo.
W nocy. Ściągnąłeś mnie tutaj. Najwyraźniej przez sen, bo jak przyszedłem to spałeś. Stoję jak ten pojeb drugą godzinę. Czego chcesz?
W nocy.. Przez sen. No tak. Czasami kiedy człowiek orientuje się, że tylko śni, ale nie chce z tego snu uciekać to przydatny jest ktoś, kto po przebudzeniu będzie obok, żeby wstyd ci się było rozpłakać.
- Powiedz mi, jakim cudem zawsze zadajesz te jakże zajebiście zbędne pytania? Serio. Znasz każdą moją myśl. Wiesz ile razy w życiu się masturbowałem, co i gdzie piłem, ile razy i gdzie uprawiałem seks, ile papierosów wypaliłem, kurwa mać, gdybyś chciał to byś wygrzebał ile razy w życiu srałem i ile razy oddałem mocz w miejscu publicznym. Po co?
Tak jakoś. Mam odpowiadać twoim myślom? To nie jest jebany Star Trek. Wolę komunikację werbalną. Wstawaj, bo nie zdążysz do pracy debilu.
Miał rację. Jak zwykle. On zawsze ma rację. Zabawne jest to, że on zna każdą moją myśl, a ja nie znam jego żadnej. Co mu daje pewien rodzaj przewagi. Wstałem, poszedłem do kuchni. Uspokoiłem psa, zabrałem śniadanie i siadłem w pokoju na fotelu. W ciszy wszystko zjadłem i poszedłem do łazienki, gdzie wszystko wyrzygałem.
Świetnie. zajedź się. Dlaczego nie. Wiem, że nie rzygasz z wyboru. Ale w sumie jedyne śniadanie, jakie zatrzymałeś w sobie w ciągu ostatniego miesiąca to bułka, którą ci zrobił Muszy w niedzielę. I podnieś ryj do lustra.

Podniosłem. Zobaczyłem dwa równe, czerwone strumienie wypływające z nosa, zakręcające nad linią ust i barwiące mi brodę w kolor krwi. Świetnie. Znów rzygałem krwią. Rewelacja. Happy new year, czy coś. Umyłem twarz i zęby. Znów zacząłem zwracać. Aż nic nie zostało. On popatrzył się na moje targane skurczami żołądka ciało krytycznie.
Wygląda na to, że odtąd dasz radę. Następnym razem wzywaj mnie, jak faktycznie coś będzie nie tak, a nie dlatego, że kurwa mać śpisz i nie chcesz się obudzić sam, a jebany pluszak to niewystarczające towarzystwo. Kurwa.
Powiedział to wszystko i pośpiesznie zniknął. I tak był niesamowicie miły. Aż szok. Obmyłem się ponownie, zmyłem resztki krwi z twarzy, znów umyłem zęby. Pozostało tylko się ubrać, zrobić żarcie do pracy i pojechać w chuj. Wczoraj się dowiedziałem, że nie dostanę awansu, bo mam za dużo energii. To wracam na magazyn. Zajebiście jak skurwysyn. Przynajmniej po południu dzięki spotkaniu zaaranżowanemu przez Midiana udało mi się odzyskać kumpla. Hah. Pierdolę. Wtoczyłem się do pokoju, żeby cokolwiek na siebie ubrać, pośpiesznie też zrobiłem drugie śniadanie. W końcu znów idę do pracy z pustym żołądkiem. Wyszedłem pośpiesznym krokiem z domu, z dymiącą zapowiedzią mojej przyśpieszonej śmierci w ustach. Prosto w deszcz. W kolejny dzień. I jedyne, co mi zaprzątało głowę to fakt, że serce nie przestaje mnie kłuć od kiedy wstałem. Uczucie jak zimna igła przechodząca powoli na wylot.

piątek, 16 października 2009

Past some kind of a border.

Budzę się. Sięgam po telefon, stwierdzam, że jest jakoś przed trzecią. Oględziny rzeczywistości zderzone ze snem z którego się wyrwałem sprawiły, że zwinąłem się w pozycję półembrionalną i w tym trwałem przez kolejne pół godziny. W końcu ruszyłem dupę do komputera. Budzik i tak zaskowyczałby za dziesięć minut.

Jest zaskakująco źle i gorzej. I gorzej. I nadal gorzej.

A nic tego wczoraj nie zapowiadało. Po pracy spotkałem się z Blejkiem i poszliśmy upolować mi płaszcz na zimę. Bez powodzenia, niestety - w hali z chińskimi ciuchami nie było niczego ciekawego, a ten, który mi się spodobał w Pull and Bear został wykupiony. Sam jestem sobie winien.

W mimo wszystko pozytywnych nastrojach udaliśmy się do Zielonej Gęsi na pizzę z piwem, co ja jeszcze raczyłem okraszyć whiskey z colą. Zadzwoniłem po drodze do Siostry, przegadaliśmy pół godziny. Postawiła mnie trochę do pionu, przyznaję. Przez to musiałem część planów przesunąć o kolejne pół roku - ale tego chcąc.

Są rzeczy którym za wiele poświęciłem, żeby je odstawić, bo mi źle, prawda? Prawda. To logiczne. I proste. Wszystko jest logiczne. Trzeba tylko drążyć odpowiednio głęboko. Kocham Siostrę za to, że jak już jest mi tak źle, że nie potrafię nadgonić ze wszystkim, to ona zawsze odbierze telefon.

Wieczorem siadłem do komputera, paląc kolejne papierosy, pisząc z Białą, palnikiem, rolnickiem, Anuszem. Mentalnie otoczony czułem się względnie dobrze. PoPpiesznie poszedłem spać. A sny znów miałem piękne. Najcieplejsze.

I takie są chyba najgorsze.

Bo później się budzisz. Rozglądasz. I dociera do ciebie, że nie masz najmniejszych szans na spełnienie jakiejkolwiek części tego pieprzonego snu. I chce ci się płakać, ale połykasz łzy w gardle, bo wiesz, że w niczym nie pomogą. Nie wykrzyczysz się. Nie upijesz. Wszystko, co pozostaje, to zwinąć się w kulkę. A później zapalić papierosa, kaszląc jak opętany.

Dzisiaj koncert. Punk Against Babilon System Tour. Nie wiem po co tak naprawdę tam jadę. Żeby się wyskakać do zespołów, których nie znam? Gosia mnie wyciągnęła. Ja wyciągnąłem Blejka. Łańcuszek szczęścia. Przynajmniej będzie z kim usiąść przy barze w Wiatraku.

Nie. Wyrabiam.


nikisaku

czwartek, 15 października 2009

At the very limit.

Leżąc wczoraj na bezpiecznym dywanie Gosi, ściągając powoli tytoń z papierosa, gapiąc się w większości zasłonięte drzwi balkonowe doszedłem do wniosku, że jest niesamowite to, jak bardzo można zajechać sobie organizm mając dwadzieścia lat.

Rzygam już po dwa razy dziennie zwracając około czterdziestu procent przyjmowanych pokarmów. Ostatnio zdarza mi się nawet puszczać tak krew. Płuca i serce zamieniają się powoli w ogień. Nieszczęsne ścięgno w lewej nodze, które zaprowadziło mnie nie tak dawno do gipsu znów zaczyna dawać o sobie znać.

Do tego jeszcze, kurwa, kiepsko sypiam.

Z ciekawszych wiadomości: zima zaskoczyła drogowców. Wczorajszy dzień opierał sie na białej ścianie za oknem, białej ścianie po drodze do Zabrza, białej ścianie widzianej z okna Gosi i zwykłym deszczu po drodze do domu. Anomalka pisała na gadu, że ma zamiar zrobić wielbłąda jak dobrze napada.

A w Sopocie molo podmyte.

Jeżeli ktoś nie wywnioskowa z poprzedniego wpisu - od jakich.. trzech? tygodni jestem sam. Na początku znosiłem to całkiem dzielnie, muszę przyznać, aczkolwiek z dnia na dzień robi się ciężej. Moje dolegliwości fizyczne biorą się w dużej mierze z moich dolegliwości psychicznych, that's the point. Nie potrafię już nawet spać spokojnie. Ciągle mam gdzieś wypalony obraz naszego ostatniego spotkania. Jej zapłakaną twarz.

"Czy chcesz, żebym raz na zawsze zniknęła z twojego życia..?"

Nie. Nie chcę. Oczywiście, że do cholery nie chcę. Cały trik polega na tym, że ja ją nadal kocham. I at this rate - to nie padnie. Umówiliśmy się, nie, źle, narzuciłem nam następny kontakt dopiero na pierwszy dzień wiosny. Pół roku. Pół roku z nadzieją, że i ona i ja najgorsze będziemy mieli za sobą.

Nie lubię o tym rozmawiać, nie lubię o tym pisać. Taki głupi nawyk. Ale to siedzi. I krzyczy. I się dopomina. A ja już przestaję za tym nadążać.

Czeka mnie teraz piekielnie długi okres lizania ran. Ale jestem z siebie na swój sposób dumny - nie zapłakałem ani razu. Chociaż wczoraj, jak się obudziłem, byłem na skraju. Pierdolone sny.

Zmieniając temat. Gosia to przemiłe dziewczę, które poznałem na koncercie Końca Świata w Zabrzu, jakąś chwilę temu. Powymienialiśmy się kontaktami i dorywczo poświęcamy sobie jakieś popołudnie w miłej atmosferze.

Anomalka z kolei to ktoś z kim można pogadać na wiele tematów, kto niesie ze sobą zaskakująco dużo ciepła i mowiąc dosyć ogólnie działa pozytywnie. Poznana przez portal cafe.pl na którym to zarejestrowałem się w ataku nudy i z nadzieją na znalezienie kogoś do rozmowy. Great job, commander.


W zeszły weekend w ramach oderwania się od wszystkiego uciekłem w sobotę na Śląskie SPODkanie Mangowe w Katowicach. "Instrumental na pełnej piździe". Działo się dziko, dużo, szybko. W jednej pizzerii ponad sto osób. Z czego całkiem sporo ludzi, których inaczej zupełnie nie mam jak spotkać. I Der, Der, Der. Der, kocham go. Każde nasze spotkanie napełnia mnie gigantycznymi dawkami pozytywnej energii, ciepła i miłości. To człowiek, który wpłynął na mnie niesamowicie po prostu spędzając ze mną trochę czasu. Kiedyś napiszę o nim więcej. Koniecznie.

A teraz wracam do pracy. Siedzę w sumie w pracy. Od jakiegoś czasu walczę aktywnie o awans, jestem na okresie próbnym posiadając własny komputer, biurko, szufladę i kubek. I staram się. Bo muszę. Bo nie mam wyjścia. Bo jak raz upadnę to nie wstanę. Dwie minuty, trzy ostrzeżenia, ticket. [jeżeli ktoś nie czytał "The Long Walk" Stephena Kinga, to nie złapie.]



nikisaku

środa, 7 października 2009

-1-

Siedziałem w domu. Odpalałem kolejną fajkę gapiąc się w sufit i słuchając Hendrixa. Poczułem dziwne ukłucie, konieczność zebrania się, formy ucieczki. Wygrzebałem zza łózka portfel, przeliczyłem zawartość, wepchnąłem głęboko w spodnie. Przeszukałem pokój w poszukiwaniu czystego t-shirtu i po znalezieniu dosyć adekwatnego (z napisem "Tą koszulkę ubieram gdy mam wszystko w dupie.") narzuciłem na plecy marynarkę i wciągnąłem glany na nogi.

Wychodząc z mieszkania nie powiedziałem ani słowa, ludziom tutaj i tak jest dosyć obojętne co robię i gdzie. Zaciągając się podłym gliwickim powietrzem pociągnąłem ponownie z papierosa i gasząc go udałem się jasno określonym kierunku - knajpy, która teoretycznie od dawna była zamknięta. Docierając do niej zauważyłem jednak lekko uchylone drzwi i dosłyszałem muzykę, co było dosyć zaskakujące.

Przebijając się przez kłęby dymu tytoniowego, cięzkiego od alkoholu powietrza i podając dłoń kolejnemu znajomemu dostrzegłem przed barem tego, którego znałem niemal całe życie, ale tak naprawdę nigdy nie poznałem.

Siedząc na stołku wyglądał jak schizofreniczna wizja. W ciemnym, spranym podkoszulku, nałożonej na to czarnej koszuli, ciemnych, lekko przetartych jeansach. Długie, zaniedbane włosy oplatały jego twarz i lekko zasłaniały wściekle czerwone oczy, które raz błyskay agresją a raz pozostawały kompletnie neutralne. Kompletu dopełniały lekko skrzywione, zmaltretowane okulary. Obok niego leżały niemal pełna popielniczka i szachownica ze zdecydowanie nadmierną iością pól i figur. Figury miały kształt ludzi, których zna. Przysiadłem się obok, przywitałem z barmanem i spojrzałem w czerwień siatkówek mojego sąsiada.

Dawno się nie odzywałeś, sukinsynu. - powiedział głosem pełnym irytacji.
- Owszem, odpowiedziałem, wiem o tym. A jedyny skurwiel w tej knajpie to ty.
Zatęskniłeś, co?
- Można to i tak ująć. Jaką partię rozgrywasz?
Tą samą co zwykle. - odpowiedział zbijając królem królową, która potoczyła się po szachownicy i spadła na podłogę.
- Niemądry ruch. To był ten sam kolor.
Jakbyś pajacu nie zauważył to one wszystkie są w tym samym kolorze. Doskonale wiesz dlaczego to zrobiłem i doskonale wiesz, że taki sam ruch zrobiłbyś ty.
- Właściwie...
Już zrobiłeś, co? - rzekł wydmuchując mi dym w twarz - W sumie jak mógłbym nie wiedzieć. Wiem o tobie wszystko. Czy mi się to podoba, czy nie.
Spojrzałem na niego chłodnym wzrokiem obejmując szklankę piwa, którą postawił przy mnie barman i ulewając z niej trochę do gardła.
Zawsze byłeś mistrzem w samobójczych ruchach. Podziwiam twoja droge do autodestrukcji. Co masz zamiar dalej z tym wszystkim robić?
- Płynąć z prądem i zobaczyć co się stanie dalej. Nie wiem. Mam szkołę, mam pracę, mam ludzi dookoła siebie. Chyba. Cóż. Wstaję, żyję, kładę się spać. Wbrew oczekiwaniom świat się nie zakończył. Poznałem nowych ludzi, trwam w pozorach szczęścia i beztroski.
I twierdzisz, że to działa?
- Nigdy tak nie powiedziałem. - paroma łykami skończyłem piwo. Wziąłem whiskey. Nie wrócę dziś trzeźwy. Ale to mała niespodzianka.
Upijasz się. Rzygasz krwią. Napierdalają cię płuca i serce i tylko dzięki temu wiesz, że jeszcze je masz. Powodzenia, pierdolcu. Ja ci ręki nie podam.
- Wiesz, że jak padnę to tylko z tobą, nie?
Już nie. Już nie jesteśmy od siebie nijak zależni. Mogę wykreować co chcę.
Powiedział to i skręcił kark królowi na szachownicy, sprawnym ruchem dwóch palców obrócił małą brodatą głowkę o sto osiemdziesiąt stopni, po czym splunął na nią.
Widzisz? Już nie. I już nigdy nie będę.
- Mhm. A jednak.. Zawezwałeś mnie do siebie. Po co?
Żeby coś udowodnić. - truchło króla pofrunęło w moją twarz - Że jesteś mi tak potrzebny jak gówno na podeszwie.
Mowiąc to wstał, wymierzył mi prosty strzał pięścią w policzek i odwrócił się plecami.
Spierdalaj.
Zachwiałem się, prawie spadłem ze stołka. Alkohol robił swoje. Fajki też. Pozbierałem się do kupy i chywiłem go za ramię. Po wymierzeniu solidnego ciosu w łopatkę krzyknąłem.
- ANI MI SIĘ KURWA WAŻ! Masz zostać skurwielu, bo cię potrzebuję. Jebańcu, potrzebuję twojej agresji, właśnie tu i właśnie teraz!
Uśmiechnął się. Uśmiechnął się krzywo i zjadliwie. Splunął mi na koszulkę.
Cóż, suko, jeżeli tak tego potrzebujesz to śmiało. Ale wiesz w co się pakujesz.

Wiedziałem. Doskonale wiedziałem. I wiedziałem też, że tego nie tyle chcę co właśnie potrzebuję.

Czas podbić świat.


Ciąg dalszy? Prawdopodobnie nastąpi.

piątek, 25 września 2009

Hiatus.

Zarządzam na blogu przerwę. Dlaczego? Bo pożyczyłem Raziela Blejkowi, dopóki ten nie odzyska swojego PC, a najlepiej mi sie pisze notki właśnie na nim i w porannych autobusach. Takie zboczenie. Nie wiem ile to potrwa.


nikisaku

wtorek, 22 września 2009

Wieczór.

Stanąłem przed lustrem i doszedłem do wniosku, że wyglądam ładnie. Mam na sobie czarną koszulę, moje ulubione ciemne jeansy i trampki. Włosy lekko niedbale rozpuszczone, okulary przetarte, papieros sterczy z lewej dłoni. Jestem fajny.

W tle leci T.Love - Potrzebuję wczoraj. Pies pląta się wokół nóg. Uśmiecham się do odbicia w lustrze. W drugiej dłoni kręcę ciastkiem - waniliowy Hit. Lepsze niż się spodziewałem.

Jestem zadowolony z tego kim i gdzie jestem w życiu. Jestem dupkiem - prawda. Jestem dziwny - nie zaprzeczę. Dostałem awans, siedzę za biurkiem i klepię numerki. Na razie w formie szkolenia, mam nadzieję, że na stałe. Ale pomimo pozorów praca jest ciężka i bardzo odpowiedzialna. Ludzie, którzy tam siedzą są tam od kilku, kilkunastu lat. Pozostaje być wytrwałym!

Wspomniany wcześniej weekend tak dokładnie to był w Brzeznej. Było rewelacyjnie. Przepiękna okolica, naprawdę. Zakochałem się w tym miejscu, jakże odmiennym od tego, co na codzień spotykam! A jak cudownych ludzi poznałem! To był czas pełen spokoju, ciepła i harmonii. Oby więcej.

Przy okazji - zyskałem wspaniałą przyjaciółkę. Ściskam cię, Kasiu, mocno.

Wczoraj pozwoliłem sobie na wyskok z Martwą na Gliwicki rynek. Jako, że wrzesień jest miesiącem urodzin Jack'a Daniel'a to pozwoliłem sobie na porcję czystej whiskey, bez lodu. Spędziłem miły czas w rewelacyjnym towarzystwie, zwieńczony relaksującym spacerem. Z kolei dzisiaj mogłem poświęcić czas Paulinie, za którą tęskniłem.

Jestem złym człowiekiem. Kwestia jest taka, żeby to nie przeszkadzało. Wystarczy zaakceptować swoje podłe strony i nauczyć się z nimi dobrze żyć. To działa. I to szokująco rewelacyjnie. Oby do przodu!

Pozwolę sobie powrócić do ostatniej notki tym cytatem:
Przetrwać wcale nie jest tak trudno. Wystarczy po prostu odciąć wszystkie części swojej osobowości, które sprawiają, że nie pasujesz do reszty. Po pewnym czasie nowa tożsamość staje się twoją drugą naturą i zaczyna ci się wydawać, że zawsze byłeś taki jak teraz.
Największą trudność sprawia umiejętne kierowanie nowymi osobowościami i utrzymanie ich wszystkich na bezpieczną odległość.


W tym jest niesamowicie wiele prawdy.


nikisaku

poniedziałek, 21 września 2009

Dostałem od kogoś.

Wtem dotarły do niego słowa Bena.
- Moglibyśmy się nadal kontaktować. Możesz mnie nawet odwiedzić, jeśli zechcesz.
/Niebezpieczeństwo. Zagrożenie./
- Elliocie, słuchasz mnie?
Elliot zaczerpnął głęboko tchu, wraz z powietrzem chłonąc cały lęk, który przepełnił go teraz bez reszty. Zrozumiał, że nadal się boi, nawet bardziej niż kiedykolwiek. Przed przyjazdem do Holminster jego strach był przytłumiony i niezmienny, wynikał bowiem ze świadomości, że nie ma nadziei na jakąkolwiek odmianę, że jego udręka będzie trwała dzień po dniu, tydzień po tygodniu, całymi latami, bez końca. Tymczasem t e r a z lęk stał się dziki i nieokiełznany, ostry i bezlitosny. Odmiana w jego życiu jednak nadeszła, a to oznaczało, że zawsze istnieje możliwość powrotu do poprzedniego stanu - a wiedział, że tego nie będzie w stanie znieść.
Zapragnął odejść.
- Muszę już iść - powiedział. - Mam sporo do zrobienia.
Ben podniósł oczy. Zawahał się przez chwilę.
- Myślałem, że... że wrócisz ze mną, jak zwykle...
Elliot pokręcił głową, próbując odpędzić hałaśliwe dźwięki i obrazy, kotłujące się wewnątrz jego czaszki.
- Dziś nie mogę. Może w przyszłym tygodniu.
/A może nigdy./ Krzycząca maska. Maska krzyku. Wyobraził sobie ciężki bucior, który depcze maskę, uciszając ten wrzask, niszcząc, wymazując wszystko. /Jestem silny. Jestem silny. Mogę stać się nieustraszony./
(...)
/Jeśli chcesz, żeby ludzie przestali cię ranić, musisz zranić ich pierwszy. Wtedy już nie mogą nic ci zrobić. Jesteś silny. Nie dbasz o nic. Stwarzasz sam siebie, więc nie musisz się niczym przejmować./
- Jeśli chcesz, mogę przynieść to zdjęcie do szkoły - ciągnął Ben. - Oczywiście jeśli tylko masz ochotę. To znaczy, ja nie chciałem... cię zmuszać. To znaczy... - Głos zamarł mu w krtani.
Żołądek Elliota skurczył się gwałtownie.
- Ani mi się waż podchodzić do mnie w szkole! Zrozumiałeś?
Ben stał ze zwieszoną głową, pokornie przyjmując wszystkie ciosy. Przypominał szczenię, któremu wymierzono kopniaka, a ono wciąż
wraca po więcej. /Pytanie brzmi: ile razy trzeba kogoś skopać, zanim ten pojmie, o co chodzi?/
Ben szepnął coś, ale Elliot nie dosłyszał słów.
- Co powiedziałeś? - Zabrzmiało to głośniej i bardziej surowo, niż zamierzał, i Ben znowu jakby skulił się w sobie.
- Nie zrobię tego. Nigdy bym tego nie zrobił.
Cierpka woń gnijących liści wypełniła nozdrza Elliota. Zapach śmierci. Rozkładu. Zepsucia.
Nie patrząc na Eliiota, Ben odwrócił się i ruszył z powrotem tą samą drogą, którą przyszli. Elliot przezwyciężył pragnienie, żeby go zawołać.
/Powinieniem był mu przynajmniej powiedzieć,/ pomyśłał /Powinienem był mu zdradzić tajemnicę przetrwania./ Przetrwać wcale nie jest tak trudno. Wystarczy po prostu odciąć wszystkie części swojej osobowości, które sprawiają, że nie pasujesz do reszty. Po pewnym czasie nowa tożsamość staje się twoją drugą naturą i zaczyna ci się wydawać, że zawsze byłeś taki jak teraz.
Największą trudność sprawia umiejętne kierowanie nowymi osobowościami i utrzymanie ich wszystkich na bezpieczną odległość.
Już miał pobiec za Benem, ale wewnętrzny głos przywołał go do porządku. /Nie bądź głupi./

"Inny Elliot" - Graham Gardner

środa, 16 września 2009

King!

Mówiono o nim King
W mieście świętej Wieży

Pamiętam z podstawówki
Jak całował się z papieżem
Przejeżdżał też sekretarz
Gdy przecinano wstęgę
Kingy poszedł na wagary
Pomarzyć o czymś innym


Jest zajebiście. Ba. Nawet kurwa lepiej. Bluzgam, bo mi wolno. Pije, bo nikt mi nie zabroni. Palę i chuj.

Wrzuciłem na luz, jednocześnie włączając piąty bieg życia. Widuję ludzi. Idę na sushi. Olewam problemy. Jest mi super. Nie przejmuję się.

BO MI KURWA WOLNO!

I jest mi z tym po prostu zajebiście.

Weekend w Nowym Sączu - nie mogę się doczekać.


nikisaku

wtorek, 8 września 2009

Poranki.

Poranki są dziwne. Są w sumie niemal bliźniacze. Wyłączam rozkrzyczany budzik w komórce, przecieram twarz. Podchodzę do okna, zamykam je. Zawsze śpię przy otwartym, lubię jak jest chłodno. Dużo milej mi się wtedy zakopuje pod kołdrą. Owijam się kocem i idę do kuchni w ciszy przerywanej jedynie tykaniem zegarka w łazience, szumem komputera który działał całą noc i szuraniem moich stóp o wykładzinę. Zdobywam jakiś substytut śniadanio-obiadu z mniej lub bardziej półśrodków, pakuję to do mikrofalówki i sprawdzam, czy noc przyniosła mi coś przez sieć jak spałem kolejnym przerywanym snem. Spożywam, ubieram się, myję zęby i lecę na autobus machając wspominanemu gdzieś po drodze panu od sprzątania.

Poranki niosą ze sobą też coś innego - violent mood swings. Poruszając się tuż po obudzeniu w tym burdelu jakim jest mój pokój i patrząc na kolejną papkę jedzeniopodobną miewam przeróżne zjazdy. Od ogromnych chęci i radości przez bezgraniczną irytację aż po wręcz rozpacz. Dużo determinuje to w jakim humorze kładłem się spać.

Noce też mam w sumie z szablonu. Krótkie, przerywane sny, rzucanie okiem na zegarek i obliczanie ile mi pozostało do rozdzierającego ostatni sen budzika.

Oczywiście powyższe zdarza się tylko jak śpię sam.

Fakt, stanowi to niemal sto procent nocy.

Jestem pieszczochem. Jestem cholernym pieszczochem. Najlepiej i najbezpieczniej na świecie jest mi wtedy, kiedy mogę się wtulić w A. i olać wszystko. Najlepiej wtedy mi zasnąć. Miarą tego jak mi przy kimś dobrze jest to jak łatwo przy tym kimś zasypiam. Przy A. potrafię niemal natychmiast. Czuję się wtedy pewnie i spokojnie. Kocham ją, no.

Mam w sobie sporo ze zwierzątka futerkowego. Im dłużej brakuje mi takiej zwykłej opcji poleżenia i powtulania się tym bardziej osowiały się robię. Najlepiej mi wtedy łazić na spacery. Samotne spacery są lepsze niż samotne gapienie się w ścianę, prawda? Zazwyczaj robię parę kółek po ulicy Zwycięstwa w Gliwicach, potem zachodzę do jakichś znajomych w VideoWorld, może na kogoś wpadnę po drodze. Ewentualnie wpadam do znajomej knajpy na piwo, ale to rzadziej. Wtedy jak wracam do domu to akurat tak, żeby obejrzeć jakiś film, wykąpać się i pójść do łóżka. Ograniczam samotność w pokoju jak mogę.

Minus jest taki, że nie sprzątałem w tym syfie od kilku miesięcy tak bardziej. Przydałoby się w końcu, niby. Ale nie potrafię się do tego zmusić. Kiedyś będę musiał, cóż.

A póki co, to trzeci dzień z rzędu boli mnie głowa. Tabletki przestają pomagać. Nie wiem, nie wiem.


nikisaku

poniedziałek, 7 września 2009

Szklany człowiek.

Mam za sobą tydzień. Kolejny z mojego życia, tho, nic specjalnego. Spędziłem go głównie na spacerowaniu i oglądaniu filmów. Wracałem z pracy, lądowałem w Gliwicach, szedłem ewentualnie załatwić swoje sprawy, pospacerować trochę, obejrzeć wieczorem film po czym myłem się i szedłem spać. Gdzieś po drodze poznałem się z Domką.A właściwie Domka poznała się ze mną.

Domka zaczepiła mnie na skype, bo jej się nudziło. Mówi, że wpadła na mnie przypadkiem. Nie zdarzyło mi się coś takiego jakoś od czasów gimnazjum, hah. Przyjemna sprawa. Domka jest miłą, uprzejmą, elokwentną i sympatyczną dziewczyną, którą szybko polubiłem. Miło mieć kogoś z kim można powymieniać kilka sympatycznych smsów w ciągu dnia, kto zawsze odpisze, prawda? Jakoś weselej się na świecie robi od razu. Toteż cieszę się, że Domkę poznałem, a właściwie, że Domka poznała mnie ze sobą.

Tydzień spędziłem na odosobnieniu towarzyskim ponieważ nie miałem ochoty się z nikim widzieć. Nie mogę powiedzieć, żebym nadal był szczególnie stabilny psychicznie i głupio mi tak nagle łapać dół przy ludziach, prawda?

W piątek za to rzuciłem tym wszystkim i poszedłem do Blejka. Zrobiliśmy sobie night out. W sumie evening out będzie celniejszym określeniem. Spotkaliśmy się z Oskarem, Alicją (którą to parę w końcu miałem szansę bliżej poznać i bardzo się cieszę, naprawdę fajni są), Midianem i kilkoma ludźmi, których pierwszy raz widziałem na oczy. Poszliśmy do byłego [sic!], aktualnie Groty pod Janosikiem posiedzieć i się pointegrować. Było przyjemnie, radośnie, miałem w sobotę kaca.

Weekend spędziłem na parapetówce u siostry. Spotkałem tę część rodziny, którą lubię. Było tak.. Miło. Co prawda ze dwie czy trzy osoby się upiły, ale nie jakoś strasznie. Ja raczej siedziałem z młodszą częścią. W sumie tak trochę.. Dziwnie. Z jednej strony już nie te lata, żebym siedział z młodszymi, ale jeszcze nie te, żebym pakował się między starszych. Zawieszenie nieco. Mimo wszystko było miło.

Staram się słuchać muzyki nastrajającej mnie pozytywnie. Przoduje w tym Bon Jovi z Have A Nice Day. Świetna piosenka, chociaż powstała zabarwiona politycznie. Ale jakoś jak ją puszczam to od razu jest mi bardziej. Bardziej mi się chce, bardziej jestem wydajny, bardziej szarżuję. Na plus, no.

Znów boli mnie głowa. Rozniesie mnie z tym, po prostu rozniesie. Ale co ja mogę, biedny robaczek. Jak dojadę do Katowic to kupię sobie ibuprom, doładuję konto w telefonie, wepchnę głeboko w uszy słuchawki i puszczę muzykę.

Oh, if there is one thing I hang on to,
That gets me through the night.
I ain't gonna do what I don't want to,
I'm gonna live my life.
Shining like a diamond, rolling with the dice,
Standing on the ledge, I'll show the wind how to fly.
When the world gets in my face,
I say, Have A Nice Day
Have A Nice Day!



nikisaku

środa, 2 września 2009

Untitled

Buy it, use it, break it, fix it,
Trash it, change it, mail - upgrade it,
Charge it, point it, zoom it, press it,
Snap it, work it, quick - erase it,
Write it, cut it, paste it, save it,
Load it, check it, quick - rewrite it,
Plug it, play it, burn it, rip it,
Drag and drop it, zip - unzip it,
Lock it, fill it, call it, find it,
View it, code it, jam - unlock it,
Surf it, scroll it, pause it, click it,
Cross it, crack it, switch - update it,
Name it, rate it, tune it, print it,
Scan it, send it, fax - rename it,
Touch it, bring it, Pay it, watch it,
Turn it, leave it, start - format it.


Technologic chodzi za mną od przedwczorajszej wycieczki do Rzeszowa. Nie mogliśmy z Sethem spać w nocy z niedzieli na poniedziałek, to raczyliśmy się kawałkami Daft Punk. Świetna piosenka, naprawdę. W sumie kiedyś trochę straszył mnie teledysk.. Kojarzycie? Z tym robocikiem.

Co ze mną? Lepiej, przyznaję, lepiej. Nie jest może jakoś szczególnie zajebiście, ale psyche podbudowałem. Przez tydzień jestem bez towarzystwa w Gliwicach. Po pracy wracam, załatwiam parę spraw i zamykam się w pokoju. Też można. Da się odpocząć. I może w końcu posprzątam. Należałoby.

Wycieczkę do Rzeszowa muszę zaliczyć do całkiem udanych. Chociaż byliśmy padnięci, to pozwiedzaliśmy trochę, połaziliśmy, porobiliśmy kilka zdjęć, wpadiśmy na jedno piwo do tamtejszego Carpe Diem. Przyjechaliśmy tam z samego rana, wieczorem wróciliśmy. Przydatna sprawa taka wycieczka. Dawno tego nie robiłem.

Od wczoraj cieszę się kolejnym wydaniem Opery - Opera Turbo 10.00. Trzeba przyznać, że zrobili kawał dobrej roboty. Pomijając detale typu skórka to przede wszystkim funkcja Turbo, która pozwala szybko przeglądać strony nawet na wolniejszych łączach mnie urzeka. Świetny pomysł. Oraz nieduże zużycie pamięci, co, jak słusznie zauważył GREY wytrąca Google Chrome argument najmniejszej przeglądarki. Przyjemnym dodatkiem jest też opcja zamiany paska narzędzi na jeden przycisk z boku, chociaż czasami zdarza się, że ten przycisk znika. Ale to będzie poprawione, z całą pewnością. Ogólnie rzecz biorąc - czuję się dumnym użytkownikiem Opery. Nadal.

Czy moje grzechy zostały odpuszczone? Nie wiem, szczerze, nie wiem. Mam nadzieję. A. siedzi na obozie. Wraca w poniedziałek. Tęsknię, cholernie tęsknię, no.

Zaczyna mi wracać coś na wzór spokojnego snu. Zaczynam mieć mniej przerywane sny, sypiać po kilka godzin zamiast kilku minut. Tabletki szczęścia znów zaczynają działać.

Wszystko wraca na stare tory? Pewnie tak. Nie wiem. Skąd mam wiedzieć. Jedno, co w tej chwili jest pewne - boli mnie głowa. Będę musiał się uraczyć jakimś Ibupromem jak dojadę do Katowic i dotrę do kiosku.

Please tell me now what life is
Please tell me now what love is
Well tell me now what war is
Again tell me what life is

For the greater good of God



nikisaku

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Ja w kawałkach.

Od paru dni zbieram plon moich problemów. Moich kłamstw. Moich, hm, manipulacji? Moich fobii i obsesji. Sam jeden jestem temu winien.

Tak - skłamałem.

Nie ma nic, co by mogło kłamstwo usprawiedliwić. Mogę się zasłaniać, mówić, jęczeć, kwiczeć. Po co. Nie umniejszy to gniewu, przeciwnie, jedynie go spotęguje. Właściwie z każdym przebudzeniem mam ochotę płakać. Tabletki już coraz bardziej gówno dają, w alkoholu nie ma sensu szukać pocieszenia, papieros ponownie odpaliłem, acz do nałogu staram się nie wracać na jakąś wiekszą skalę.

Nie było jeszcze sprawy, gdzie byłbym tak wyraźnie winny. Nie było momentu, żebym tak długo czuł się tak źle. Siedzę w pociągu, uciekając gdzieś w towarzystwie mojego przyjaciela, który aktualnie przysypia siedzenie obok. Obydwoje w nocy nie byliśmy w stanie zasnąć. Koniec końców przespałem może pół godziny w pociągu. Puściłem jej sygnał, oddzwoniła. Jej głos, który tak uwielbiam miał wyłącznie wyczuwalną barwę irytacji.

Wszystkie próby naprawienia spełzają na niczym, nic dziwnego. Staram się stawić czoła temu, co stworzyłem - bez powodzenia. Chciałbym wiedzieć, co mogę zrobić, żeby to wszystko połatać, wszystko co spierdoliłem. Ale są rzeczy z którymi nie wygram. Bo po prostu przegiąłem. Przeginałem w mym krótkim życiu często i z różnych powodów. Ale teraz osiągnąłem niemalże szczyt skurwysyństwa. Zrobiłem coś, czego nie wybaczę sobie nigdy. I poddaję się na łaskę tego co nastąpi jako, że ja tutaj mogę już tylko spierdolić więcej i więcej.

Co mogę więcej napisać?

Co mogę więcej powiedzieć?

Ile bezużytecznych słów może ze mnie wypłynąć?

Przepraszam cię. - Wiesz o tym.

Kocham cię. - W to nie wątpisz.

Wybaczysz mi? - Tutaj nie wiem co napisać.. Tak bardzo bym chciał.

Twe zdjęcie patrzy się na mnie z tapety. A ja tak kurewsko do ciebie tęsknię.

Hah. Jestem idiotą. Kurwa mać, jakim ja jestem idiotą.

Bo nie ma we mnie nic i nic nie jestem wart
A czerwień mojej krwi to tylko jakiś żart
I zapominać chcę tak często jak się da
Że nie ma we mnie nic i nic nie jestem wart

Ty pilnuj moich snów i przychodź kiedy chcesz
Te chwile z moich dni do jednej dłoni zbierz
I nie pocieszaj mnie i tak tu będę stał
Bo nie ma we mnie nic i nic nie jestem wart



nikisaku

środa, 26 sierpnia 2009

Siódmy koktajl.

Gdybym jeszcze umiał się śmiać
To bym chciał umrzeć tu ze śmiechu i to nie raz
Nawet chciałbym uciec stąd
Tylko dokąd, dokąd tu uciekać?


Znów poranek, znów autobus. Czuję się sam i - in fact - jestem sam. Głowa mnie boli w ramach ostrożnego wspomnienia wczorajszego popołudnia u Blejka. Jestem niedospany, zmęczony, wkurwiony. Jest mi nie teges na świecie, bardzo nie teges. Dziś po pracy Znów idę do Blejka tłumić wszystko. W niezastąpionym towarzystwie Blejka i Moniki.

Mam jebanego kaca.

Nastawiasz się negatywnie. Racjonalnie, ale negatywnie.

Słowa, które dostałem od Blejka przy dłuższej rozmowie o źróde mego gównianego nastroju. Czeka mnie naprawdę ciężka rozmowa. Może w czwartek, może za tydzień z hakiem. Ale jest niezbędna. Nigdy nie ma łatwo, prawda? Zresztą, mam obiecany wpierdol jak jej nie przeprowadzę, toteż cięzko inaczej.

Nie mam już sił na nic. Opadłem do końca. W piątek robie kontrolowane spieprzenie z domu na trzy dni. Całe szczęście, że NMX zgodził się mnie przyjąć. Uciekam przed problemami, przede wszystkim i najbardziej hipokryzją, przed niektórymi ludźmi na których po ludzku nie mam ochoty. I uda mi się uciec. A co później? Czas pokaże.

Ciężko mi się pisze z taką głową, toteż pozwolę sobie już zakończyć. Pieprzyć to wszystko.


nikisaku

wtorek, 25 sierpnia 2009

The sound of silence.

Hello darkness, my old friend,
I've come to talk with you again,
Because a vision softly creeping,
Left its seeds while I was sleeping,
And the vision that was planted in my brain
Still remains
Within the sound of silence.


Jadę autobusem. Czuję się źle. Ostatnio ciągle kurwa czuję się źle. Jak nie na ciele to na duszy. Bez przewy posiadam to lub inne źródło bólu. Powiem wam, że jest to już irytujące. Wprawiam w zły humor siebie i innych. Dzisiaj rano się obudziłem i pierwsze co się stało po coporannym oddzieleniu snu od jawy to bezwiedny płacz. Tak bez sensu nagle zacząłem płakać, nie kontrolując tego. Nie rzucałem się, nie darłem, po prostu leciały mi łzy.

Bzdury, bzdury, bzdury.

Sam jestem swoim największym wrogiem. To stare powiedzenie jest piekielnie prawdziwe.

Po sprawdzeniu wieczornych wiadomości na gadu znalazłem jedną od Ramroyda. Zapytał o nick, datę urodzenia i ulubione powiedzenie. Ciężko mi znaleźć jakieś szczególnie fajne, chwytliwe i zajebiste. To napisałem mu to, co za mną chodzi przez ostatni tydzień, powtarzane przeze mnie do siebie wręcz ciągle.

Znów zejbałem.

Ostatnio jest to na porządku dziennym. Brak akceptacji dla otaczającego mnie świata. Staram się zaabsorbować mózg pracą. Nie myśleć więcej niż to niezbędne. Pozbierać syropy ze stacji piątej. Zabrać Tritrace ze stacji jedenastej na automat, bo przyszła dostawa. Robić Aptekę z Sercem. Nie myśleć za dużo. Nie da się.

Są ludzie, których nie lubię. Oczywiście, że są. Jest jeden, który mi wybitnie śrubuje psyche, a nawet mnie nie zna tak bezpośrednio. Przedwczoraj się nudziłem i pomyślałem o tych wszystkich artykułach, w których opisywane było to, jak ludzie nie dbają o swoje dane osobowe w sieci. Pomyślałem, że może zobaczę na ile to prawda. Ten facet wydał mi się o tyle wdzięcznym materiałem, że nie ma konta na naszej-klasie. A i tak nie wpadał mi do głowy nikt inny, jako, że z tych czy innych powodów on krąży ostatnio wokół mojej czaszki jak zły szeląg. Po niecałych dwóch godzinach [a zaczynałem od imienia] miałem imię, nazwisko, miasto pochodzenia, numer telefonu, adres e-mail i jedno zdjęcie. Dane te usunąłem, żeby nie było wątpliwości. Nie miałem zamiaru ich wykorzystywać w żaden sposób. Po prostu zajmowałem sobie tym czas.

I to było źródłem mojej kłotni z kimś bliskim. Znów.

Jakiś czas temu usłyszałem "Jasne, napisz se to na blogu". W jakim kontekście - nieistotne. Głównie dlatego zwolniłem z rozpisywaniem się. Ta strefa przestała być mi wygodna i przyjemna, przestała być swego rodzaju ucieczką, przestała służyć celom do których ją stworzyłem. Zacząłem się tu czuć nieswojo i - co dość ironiczne - pod obserwacją. Ale doszedłem do jednego wniosku, po jakimś czasie.

Pierdolę to.

Będę tu pisał co mi się podoba i kiedy. Jeżeli ktokolwiek ma mieć do mnie o to pretensje, to ma pecha. Piszę tu tylko o sobie i o sytuacjach, które mnie spotkały. Jeżeli ktokolwiek ma z tym problem to niech do mnie napisze mail [ nikisaku[at]gmail[dot]com ] i poprosi o wyłączenie jego osoby stąd. Good kurwa luck.

Dzisiaj po pracy idę do sklepu i do Blejka. Dawno nie przesiadywałem tam tak po prostu. Dzisiaj idę się schować przed światem. Uwielbiam go odwiedzać, bardzo. Daje mi ucieczkę, nawet tymczasową. Problem w tym, że gdziekolwiek i przed czymkolwiek bym nie uciekał to to i tak mnie dopadnie. Najpóźniej w łóżku, kiedy znów bez powodzenia próbuję zasnąć. I rano, kiedy wstaję w tej pieprzonej ciszy, z rzadka mąconej przez tego miłego pana, co zamiata ulicę. Zawsze ma jakieś miłe słowo, lubię go. Kiedy jeszcze paliłem to zawsze mogłem liczyć na to, że mnie poczęstuje jak nie miałem papierosa. Porządny facet.

Ostatnio coraz bardziej mnie do fajek ciągnie. Przestaję wyrabiać i stres mnie zżera do stopnia w którym brakuje mi obrzydliwości dymu. Ale szkoda mi zaprzepaszczać tych kilku tygodni niepalenia. Wiem, że prędzej czy później pożałowałbym odpalenia tej fajki.

Mamy uroczy wschód słońca. Niebo przechodzi od niebieskiego po lekko różowy. A ja jadę DTŚ do Katowic.

Nienawidzę siebie. Wiecie, niełatwo jest dorosnąć do myśli, że to nikt inny tylko ty sam sprawiasz najwięcej problemów. A kiedy się do niej dorasta, to ciężko ją przyswoić i się z nią pogodzić. Przesrana sprawa. Zwłaszcza, że niespecjalnie ma mi kto pomóc.

Tak na marginesie:
Wiecie, dlaczego tak uwielbiam Blejka? Nie tyle, że jest inteligentny, sympatyczny, z luźnym podejściem, dowcipny i pomocny. Po prostu zajebiście słucha tego, co ma się do powiedzenia. Facet mógłby być terapeutą.


nikisaku

niedziela, 23 sierpnia 2009

Pieprzę cię miasto.

Powinienem kłaść się spać. Serio. Jest dwudziesta, ja wstaję po trzeciej do pracy. Dzisiaj też pracowałem. Szybko zleciało, tyle dobrego.

Spędziłem samotne popołudnie, poświęcając się grze w Devil May Cry 3 na PlayStation, oglądaniu telewizji i stukaniu po klawiaturze na komunikatorach. Nuda, nuda, pierwiastek samotności i nuda. Smutek? Dziwne myśli błąkające się po głowie. Nie dające mi spokoju od dłuższego czasu. Wiecie, chujowo tak zupełnie nie potrafić się skupić. A bardziej chujowo jest budzić się co godzinę - pół w nocy.

W słuchawki daje mi Maria Peszek. Tak jakoś zdecydowałem się jej przesłuchać siłą tego, że Antyradio ostatnio mnie nią zmolestowało. Naprawdę niezła, przynaję. Nie doceniałem jej muzyki wcześniej. Chociaż jej koncert na OFF Festivalu był genialny. Pomijając jej ruchy sceniczne. Tutaj by jej się przydał sztab ludzi.

Sama jestem sobie winna
Jestem inna niż powinnam
Poza normę wystrzelona i wykolejona


Zmienić formę na męskoosobową i oto jestem ja. Czuję się nie na miejscu będąc sobą. Jakbym przeszkadzał w swojej skórze.

Przeskakuję zakładki playlist w foobarze. Doprawdy, te zakładki to boski wynalazek. Przesuwam nad tą opisaną "do leżenia w łóżku i gapienia się w sufit". Daje na losową piosenkę, dostaję Myslovitz - Nocnym pociągiem aż do końca świata. Dołączam do kolejki "Książę życia umiera".

Powiedz Georgie Best
co poszło źle?
I jak mogłeś wszystko tak spieprzyć?


Nie czuję się porażką. Wbrew pozorom mam o sobie całkiem niezłe mniemanie. Pomimo rozwodu rodziców, stwierdzonego ADHD, nienajlepszych warunków życia, zaniedbania edukacji mam pracę, która nie jest taka zła i kobietę którą kocham nad życie. A ona kocha mnie. Maturę dorobię, Mam nadzieję że już w przyszłym roku. Po maturze studia zaoczne. Jeszcze się odkuję.

Z ciekawostek: Georgie Best był swojego czasu złotym dzieckiem piłki nożnej. Tylko, że przechlał karierę. Typowe, prawda?

Absta powiedziała, że piszę naprawdę nieźle patrząc na to, że nigdy nie nanoszę poprawek. To cholernie miłe, dziękuję.

Tak nawiasem, dostałem propozycję awansu. Z fizola magazynowego miałbym zamienić się w biurwę. Przychodzę do pracy, siadam przed komputerem, mija osiem godzin, wychodzę z pracy. Zajebiście proste w zarysie, w rzeczywistości dalece bardziej złożone. Pierwsze zderzenie będzie trzeciego września, na swój sposób nie potrafię się doczekać. Wreszcie mógłbym chodzić do pracy w normalnym obuwiu, nie musiałbym się martwić tym, że rozpieprzę sobie ciuchy i paroma innymi drobiazgami. Jest nieźle.

Praca, szkoła, śmierć
Zaraz wpadnę w szał
Obrzydliwy dzień
Nie wytrzymam tak
Czuję się jak śmieć, jak nic, jak nikt, bez szans
Jestem jakoś tak, jak coś na prąd


Shuffle. Myslovitz - Korova Mleczny Bar. Przyznaję, że taki stan jest mi nieobcy. Nawet nie tak dawno. Ale ze wszystkiego da się wyjść, prawda? Bo dlaczego nie. Szkoda życia. Trzeba nam się brać za dupy i zająć sobą. Żyjemy tak naprawdę tak kurewsko krótko, że marnowanie czasu na coś tak bzdurnego jak poczucie braku realizacji jest po prostu głupie... Prawda?

Nie wiem, nie wiem, nie wiem, nie wiem. To wszystko jest takie abstrakcyjne, wszystko co się dzieje dookoła. To, że serce mnie kłuje, to, że żołądek boli, to, że nie potrafię spać, to, że imaginuję sobie rzeczy, które nie mogą, nie chcę, żeby mogły mieć miejsce. Wszystko bzdura.


Jest ok, nie?
W porządku?
Jasne. W jak najlepszym.
Oczywiście, że tak. Musi być.

Potrzebuję jakiejś mantry.



nikisaku

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Hallelujah, lock and load.

Wrócił mi internet. W czarnym, zgrabnym modemie, pozbawiając mnie prawie 300zł co stanowi pewien problem, jako że wypłata w tym miesiącu była straszna.

Z wydarzeń: byłem na tym OFF Festival. Było fantastycznie, muszę przyznać. Biję się w pierś i głośno prostuję swoje bezpodstawne negatywne opinie. W przyszłym roku pojadę na pewno.

Wczoraj wróciłem z czterodniowego pobytu u Siostry, w Rogoźniku. Bliskość lasu, kąpieliska, odległość od miasta, towarzystwo Siostrzenicy i A. - wszystko sprawiło, że się naprawdę odprężyłem. Co prawda szybko się później dobrego nastroju pozbyłem, ale to raczej wpisane w wydatki było.

Straciłem kogoś mi bliskiego. W pewien sposób. Poproszono mnie, abym się nie odzywał. Chciałbym myśleć, że to dlatego, że nie może się na to patrzeć, jak czasami się męczę i dążę do autodestrukcji, ale pewnie najzwyczajniej w świecie miała mnie dość. Rozumiem to, w pełni rozumiem.

Jadę do pracy. Po tygodniowym urlopie, paskudna sprawa. Jestem niewyspany. Spałem może.. Dwie? Trzy godziny? Nawet tabletki mi nie pomogły. Muszę znaleźć tego pieprzonego psychologa. Ścigają mnie moje własne demony. Wwiercają się w głowę, wpychają tam chore wizje. A może wcale nie takie chore? Może cały ten syf jest realniejszy niż myślałem? Nie wiem, nie wiem, nie wiem. Nie potrafię tego ignorować, nie chcę się temu oddawać. Ale coraz więcej rzeczy mnie po prostu rozpierdala.

Z słuchawek leci mi najnowszy album A.J.K.S. - 0048666. Ta muzyka tak mnie pompuje, jak - zaskakująco - uspokaja. Patrząc na to, że to horrorcore to nie spodziewałem się, że aż tak się w tym odnajdę. Aczkolwiek to raczej jedyny zespół z tej strony muzyki, który mnie zajmuje. Cóż.

Tytuł wziął się z piosenki Thank You For The Venom od My Chemical Romance. Kiedyś zdarzyło mi się zdobyć trochę ich piosenek i przyznam, że były naprawdę dobre. W sumie nadal są, skoro po ponad dwóch latach nadal ich słucham.

Widać, że tym wpisem się męczę, nie? Po prostu nie wiem co tu pisać. Życie jak sinusoida. Jest zajebiście - jest tragicznie. Opieram się na zerojedynkowym systemie istnienia. Zaczynam gubić rzeczy pośrednie. Jest ze mną coraz gorzej, heh.

Przestaję trawić rzeczywistość.

Z osobsitych sukcesów - od ponad miesiąca nie palę. Jestem fajny.

Kończę to męczyć, bo nie ma to większego sensu.


nikisaku

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Jestem tym.

Jestem znów. Dawno nie pisałem, z różnych powodów. Można do tego zaliczyć również tak zwany tymczasowy brak dostępu do Internetu (modem leży w serwisie).

Postanowiłem, mając mniej niż chwilę czasu cokolwiek napisać. Wcisnąłem na Razielu przycisk rozwijający menu start, wybrałem uruchom, usunąłem widniejące tam "calc" (po co mi był w ogóle kalkulator..?) i wpisałem "notepad". Pojawiła się znajomo biała przestrzeń czekająca na wypełnienie. Postaram się jej nie zawieść.

Postanowiłem też napisać o sobie.

Oto i proszę.

Jestem.

Jestem stałym klientem - posiadam karty z Costa Coffee, VideoWorld, Klubu Nokii (co zabawne, bo tylko co któryś z kolei z moich telefonów ma na sobie tą szanowaną przeze mnie nazwę), Taxi Dragon, a właśnie rozpakowałem kopertę z sieci drogerii Douglas. Posiadam również opcję rabatową w pizzerii Gruby Benek w Katowicach, ale tylko dlatego, że biorę tam jedzenie na pół ze znajomymi, którzy tam pracują i wpycham im się w rabat pracowniczy. Miałem również kiedyś kartę od fryzjera, ale od lat już nie odwiedzam tego przybytku.

Żyjemy otoczeni przez opcję bycia stałym klientem. Kiedy stałem w kolejce w aptece, aby kupić Aspargin i tabletki uspokajające człowiek przede mną z lekko przepraszającym uśmiechem przegrzebywał pokaźny wachlarz Kart Stałego Klienta w poszukiwaniu karty tej apteki, najwyraźniej nie pamiętając jej loga, jako że co chwila wyjmował inną i pytał się czy to aby nie ta. Kart jest wiele, karty są w różnych formach (z paskami magnetycznymi, z miejscami na podpis, plastykowe, tekturowe, z miejscami na pieczątki lub bez nich..) i karty dają nam przeróżne prawa. Rabaty, oczywiście, najczęściej. Czasem wizję wczasów, samochodu, roweru czy też mp3. Złudne widma szczęścia.

Karta z Douglasa przyszła w ładnej kopercie z listem dziękującym za włączenie się do grona posiadaczy, bonem rabatowym na 5% i informacją, że bon traci ważność w ciągu trzech miesięcy od daty wydania tegoż. Karta Douglasa opiera się na zbieraniu punktów (2zł = 1pkt) i za te punkty otrzymywania - a jakże - rabatów. Przemiła pani o wystudiowanym uśmiechu poinformowała mnie, że mój pierwszy zakup (Diesel, 50ml w ładnym kaftaniku. Wyszło mnie to 200zł.) nie wlicza się do puli. Za to każdy następny i owszem. Na pocieszenie obdarowała mnie górą próbek.

Karty mają za zadanie związać klienta z danym miejscem i dać poczucie wyjątkowości. Chociaż siedemnastocyfrowy numer nie napełnia mnie uczuciem radości ani szczęścia, to każdy następny zakup tam będę sobie zapewne tlumaczył faktem, że i tak przecież bym tam poszedł, bo mają dobre perfumy. System bonów z datą ważności też jest świetnym chwytem. Już zdążyłem napisać do A., że przed 24 października trzeba jej będzie kupić pefumy, bo nam 5% rabatu przepadnie.

Jestem związany z lekami - Leki biorę. Jak nie rutinoscorbin, to witaminę. Jak nie witaminę, to coś na alergię. Jak nie coś na alergię, to Aspargin. A jak nie Aspargin, to tabletki na uspokojenie. Których zresztą nadużywam, chociaż obiecałem, że wynormuję dawki. Ale jestem na tak zwanej dobrej drodze. Aktualnie biorę Aspargin, wspomniane tabletki oraz Tabex. Tabex, bo znów rzucam palenie. Z powodzeniem - ponad dwa tygodnie bez papierosa. Zobaczymy ile wytrzymam. Będąc przelotem w pokoju babci naliczyłem na jej półce ponad dwanaście lekarstw, które musi stale przyjmować, czyli daleko mi do niej. Ale leki ludzie kupują i składują - bo za grosz. Marcin mi opowiadał, że stał w aptece i osoba przed nim wyszła z niemal dwoma siatkami leków, za które zapłaciła bodaj niecałe dwa złote (każdy z nich za grosz - trochę ich musiało być). A on za jedno opakowanie z recepty dał złotych pięćdziesiąt. Społeczeństwo rabatowe poluje na okazje. A jak jest okazja, to ją łapią. Później to składują i koniec końców wyrzucają. Chociaż na to tak do końca nie mogę narzekać - jako pracownik hurtowni farmaceutycznej dzięki właśnie takim ludziom mam co robić.

Jestem chronicznie niewyspany - Przeniosłem się już do godzin porannych, jako, że wczoraj zrobiło się późno. I jestem niewyspany. Codziennie jestem niewyspany. Kleją mi się oczy na mym siedzeniu w autobusie, które codziennie zajmuję. Podwójne, bo nigdy nie wiem czy w Zabrzu nie dosiądzie się Krzysztof. O Krzysztofie wspominałem wcześniej, w notce o miłym gościu ze studenckiego radia Egida, którego poznałem w autobusie. Okazało się, że zdarza nam się dzielić jeden autobus rano, jako, że pracuje on w antykwaiacie na dworcu w Katowicach.

Niewyspany jestem zawsze. Ziewam, przecieram oczy, bywam drażliwy, mam ochotę znaleźć się w łóżku. Kiedy jestem u A. to najchętniej się w nią wtulam i zasypiam. Kiedy natomiast jestem wyspany, to się rozsypiam i koniec końców jest podobnie. Nie potrafię trafić w jakąś moją średnią ponieważ w tygodniu niedosypiam a w weekendy odsypiam. Uwierzcie mi, to naprawdę masakryczne uczucie. Z tego tylko krok do zombie.

Jestem leniwy - Leniwy, jak każdy. Nie znam osoby w której lenistwo by się nie gnieździło. Znam za to takie, które się do tego po prostu nie przyznają. W pracy najatwiejsze rozpoczęcie rozmowy to "nic mi się nie chce" i "poszedłbym spać". Lenistwo jest nam nieobce, lenistwo jest wszędzie. Lenistwo najwyraźniej towarzyszy mi od momentu poczęcia, jako, że na ten świat spóźniłem się dobre dwa tygodnie. Za to matka ma zdążyła poznać wszystkich na porodówce. Lenistwo się mnie nie oderwało, jako, że od zawsze słyszałem opinie o sobie głoszące "zdolny, ale leniwy". Leniwych mam znajomnych, leniwą miewam rodzinę, leniwe mam zwierzę, leniwa bywa moja kobieta, leniwi są ludzie w mojej pracy. I - rozglądając się wokół, po nieszczelnej komorze autobusu - leniwi są ludzie, z którymi codziennie dzielę poranną drogę. Jeżeli za parę minut dosiądzie się Krzysztof, to zapewne też nic mu się nie będzie chciało poza pokonaniem drogi powrotnej do łóżka.

Tak naprawdę to zabawna sprawa z tym autobusem. Tutaj, w 870 o 04:46 z Gliwic jest tak zwana stała ekipa - ludzie, którzy jeżdzą nim codziennie. Na dobrą sprawę mógłbym się im kłaniać. Najbardziej w tej grupie fascynuje mnie jeden człowiek. Trochę przy kości, niewysoki, o twarzy zbliżonej nieco bardziej do mopsa, z pieprzykiem sporej wielkości zdobiącym lewy policzek, krótkimi, czarnymi włosami, wiecznie w polarowej bluzie i kluczami na smyczy dyndającej na szyi. Ma tak na oko pomiędzy 40 a 50 lat. Człowiek ten tak bardzo ma we krwi polowanie na miejsce w autobusach, że kiedy ten podjeżdża na przystanek na Placu Piastów w Gliwicach, to pomimo tego, że ludzi na przystanku jest tyle, że nie są w stanie zając nawet trzeciej części miejsc siedzących to on juz przesuwa się za drzwiami trzymając dłloń na nich, zawsze te zaraz za przegubem starego Ikarusa. Jak tylko drzwi się otworzą z dość względną zwinnością pokonuje drogę w linii prostej do siedzenia, jakby wszyscy dookoła tylko na to miejsce czekali. Czasami, kiedy jego kolega (Nieco wyższy, szczupły, siwy. Ale widać na nim fakt, źe pochodzi ze Śląska. Takie zmęczenie i zaniedbanie.) nie dotrze przed przyjazdem autobusu to zostawia torbę na środku siedzenia torbę (najwyraźniej miejsce ludzie by chcdge ieli uzyskać nawet po jego niekwestionowanym podboju) i wystaje na schodach z głową wystającą przez drzwi i oczekuje w/w kolegi. Jak są w komplecie to siadają obok siebie i zazwyczaj nie zamieniają nawet zdania do końca drogi. To naprawdę intrygujący człowiek.

Jestem młodym człowiekiem, który czyta książki - Czytam i czytam - w moim mniemaniu - sporo. OStatnio, po pokonaniu Nabokova z jego rycerzem (Knight), który okazał się książką naprawdę dobra, ale nadal mam wrażenie, że przeze mnie niezrozumianą, zostałem wyposażony przez moją siostrę w kolejny zapas lektur. Na razie wchłonąłem Dana Browna z "Aniołami i Demonami" (o czym napiszę niżej), Davida Lodge z "Co nowego w raju" (Świetna książka! Dowcipna i zajmująca.), a aktualnie jestem w trakcie "Białego Szumu" Dona DeLillo. "Biały Szum" to książka, która mi naprawdę miesza w głowie. Nie skupia się na akcji jako takiej, raczej na bohaterach i ich osobach jako takich. Zwyczajach, osobowościach, nawykach. Pełna jest pseudofilozoficznych wywodów, które robią mi sieczkę w głowie. Miło popycha do przemyśleń na różne tematy, dzięki czemu czas w pracy zlatuje mi odrobinę szybciej.

Czeka mnie jeszcze parę książek, w tym jedna, którą odłożyłem specjalnie na koniec. "Mistrz i Małgorzata". Książkę tę przeczytałem co prawda parę lat temu, jednak chciałbym ją chłonąć jeszcze raz. Z większym stopniem zrozumienia. Jest niesamowita i genialna, nie dziwię się, że polecana. Chcę ją spokojnie na końcu przeczytać i dać się porwać jej światu jeszcze raz. I - nie ukrywam - stęskniłem się za Behemotem.

Martwi mnie fakt, że tak wielu moich znajomych tak mało czyta. Wielu tak zwanych młodych ludzi nie rusza książek na odległość kija. Lub uważa je za marnowanie czasu. Bo dużo literek i mało obrazków. Taki stan rzeczy jest nie dość, że smutny, to żałosny. Jak ja czytam, to daję się zassać w świat przedstawiony w pełni - do stopnia przeżywania akcji. Uwielbiam książki. Uwielbiam kinematografię. Ale podobno jestem (zdaniem A.) na sztukę wrażliwy. Jest w stanie to poprzeć dowodami - po obejrzeniu "Mechanicznej Pomarańczy" (Ach, jak ja bym chciał przeczytać książkę!) miałem problemy ze snem, na "1900: Człowiek Legenda", "Cinema Paradiso" czy "Między Piekłem a Niebem" zdarzyło mi się uronić łzę, chociaż nie jest to rzecz, którą bym się chwalił. Przecież jestem dużym mężczyzną. Sztuka na mnie wywiera wpływ. Lubię muzykę, uwielbiam kino, kocham książki. Nie rozumiem jak można żyć nie czytając.

Obiecałem wspomnieć o "Aniołach i Demonach". Otóż najpierw obejrzałem film. Film był taką miłą, trochę naiwną sensacją, w której wszystko ładnie się układało z rozsypanych puzzli w całość. Większość filmu dla mnie opierała się na czerpaniu swobodnej przyjemności z oglądania tego i zastanawianiu się ile oni musieli na to wydać.

A później przeczytałem książkę. A książka okazała się niesamowicie lepsza. Byłem w szoku jak bardzo obcięli treść dla filmu. Pozostałla tylko bardzo konkretna,, główna linia fabularna, a obcięte zostały wątki, postaci w sumie kluczowe dla fabuły książki, zdarzenia, sytuacje. Filmweb doniósł mi, że film skrócono o pięc minut, ponieważ inaczej groził mu rate R (R - restricted. Tylko dla dorosłych dorosłych. Obicięcie potencjalnej widowni o SPORO). Po przebrnięciu przez książkę stwierdzam, że film został obcięty o około połowę treści. Ale kim ja jestem, żeby oceniać wielkie kino? Wszak zabrano mi z portfela stosowną zapłatę za możliwość obejrzenia tegoż, prawda? To tyle ile by ode mnie chciano.

Jestem nerwowy - Problemy z nerwami są mi nieobce od czasów wczesnodziecięcych. Na wysokości podstawówki zdiagnozowano u mnie nadpobudliwość psychoruchową, znaną popularnie jako ADHD. Ale zanim dotarłem na wysokość podstawówki miałem już za sobą całe dzieciństwo podwórkowe przepełnione moim problemem z opanowaniem emocji. Miałem już na koncie sporo, przez scentrowane koło z roweru jednego gościa, przez liczne bójki po dziurkę w głowie jednego dzieciaka. Nic mu się nie stało, oczywiście. Teraz nerwy trzymam naturalnie dużo bardziej na wodzy, lecz mimo wszystko jestem człowiekiem, któremu niestety wiele nie trzeba, żeby się - mówiąc popularnie - wkurwił. Chodzę często poirytowany wieloma rzeczami. OStatnio na topie w mojej głowie jest poczucie niespełnienia zawodowego, perspektywa matury, nieustannie krążąca myśl o własnym mieszkaniu. Wkurwiają mnie pojedynczy ludzie, do irytacji doprowadzają grupy. Nie trawię tego jak jakiś pijany palant o pierwszej w nocy drze ryj pod moim otwartym oknem. Szlag mnie trafia jak widzę jaki kretyn zajmuje kierownicze stanowisko w mojej pracy tylko na podstawie nepotyzmu, bo kwalifikacji to nie ma nawet do rozcinania kartonów.

Wkurzam się często, wkurzam się namiętnie, niemal czerpię energię z tego, że przez kilka, kilkanaście godzin dziennie chodzę zły. Nie podoba mi się taki stan rzeczy, to fakt. Dlatego robię co mogę aby to zmienić. Często maskuję to tanimi żartami, głupim zachowaniem do stopnia w którym sam zastanawiam się nad tym co ja robię. A ludzie to kupują. Patrzą na mnie i pytają się skąd we mnie tyle uśmiechu. Bzdury. Kazdy clown ma swój cyrk, swoją publikę która uwielbia patrzeć jak ten robi fikołka na skórce od banana. Straszne jest tylko to, że jak już poważnieję i przestaję być śmieszny i fajny to wszyscy myślą, że coś mi się stało, że mam jakiś problem. Błędne koło, prawda? Sam się w nie wpędziłem.

Jestem obserwatorem codzienności - Ponieważ to fascynujące. Codzienne sytuacje. Niedawno widziałem dwa identyczne samochody na środku ulicy z których jeden miał włą czone światła awaryjne, a drugi go brał na hol. Nie tyle ciekawe było oglądanie tej sceny, co ludzi, których zajęła. Wszyscy dookoła mnie patrzyli się z żywym zainteresowaniem. Ludzie, których najczęściej widywałem przyspawanych do ławek wstali i patrzyli się z otwartymi ustami na czynność tak prostą. Jakiś facet zaprzestał spaceru z psem, żeby nie przegapić tego widowiska. Zgromadziło to w sumie około dwunastu ludzi poza samymi zainteresowanymi. Przypuszczam, że codziennie na świecie używa się takich linek holowniczych setki jak nie tysiące. Ciekawe czy absorbuje to w takim razie dwanaście setek tudzież tysięcy ludzi.

Fascynują mnie nawyki żywieniowe Marcina Widucha, wciągają mnie ludzie w autobusach, na ulicach, w parkach. Nie mogłem się nadziwić niesamowitości kształtów chmur (aż zapomniałem jak uwielbiam je oglądać). A. twierdzi, że jak łapię ten stan to jestem jak po dobrym narkotyku. Moim jedynym narkotykiem wtedy jest to, co się dzieje dookoła mnie. Pobieżnie przeglądam gazety, czasopisma. Najwięcej frajdy czerpię z "Nie" i z "Focusa". Ale z niemałym rozbawieniem niemal codziennie patrzę się na przykioskowe przywieszki z okładkami "Super Expressu" i "Faktu". Te dwa dzienniki (nie mogę oprzeć się wrażeniu, że "Fakt" bardziej) to po prostu apogeum prasy brukowej. Po dziś dzień śmieję się z poważnego potraktowania sprawy konia, który to rozbił butelkę z tanim winem biednemu, niczego nie spodziewającemu się człowiekowi. Tudzież tytuł artykułu "Nie mogę spać bo trzymam komodę!". Takie tematy, traktowane na równi z wydarzeniami politycznymi oraz nowymi tipsami Dody tworzą smutny obraz współczesnego świata. (Na marginesie - nie zapomnę chyba nigdy artykułu opisującego cudowną boską opatrzność, ktora wyciągnęła jedną kobietę ze świata zmarłych - szkoda tylko, że w artykule nie opisali nic poza tak zwaną śmiercią kliniczną. Wmawiając, że tylko i wyłącznie Bóg dopomógł.)

Jestem purystą językowym - A przynajmniej za takiego się uważam. Staram się dbać o czystość języka, staram się wymawiać każde ę, ą, ź, ż, etc. Jabłko! A nie japko! Pięćdziesiąt, a nie piędziesiąt! Moim największym w tym problemem jest w słowie pisanym odrobinę... Balistyczne podejście do interpunkcji oraz literówki. W pracy poprawiam mojego sekcyjnego, który - przyznaję z szacunkiem - poprawia sumiennie każdy błąd, po czym każe mi się oddalić. Na poprzednim stanowisku mieliśmy z kolegą taki układ - on pisze maila, ja poprawiam błędy i razem wysyłamy. Rozmowy pisane z niektórymi ludźmi mnie po postu bolą przez to, jak język jest kaleczony. Ostatnio A. zaczęła zwracać mi uwagę kiedy używam gestykulacji zamiast słów, za co jestem jej wdzięczny, ponieważ lepiej jest coś opisać. Posiadamy tyle słów, że gestykulacja powinna być pomocą dla słów, a nie ich zamiennikiem. Chociaż oczywiście niektórych zaczerpnięć z innych języków nie da się uniknąć, można je za to używać z rozwagą, prawda? Aczkolwiek ciężko mi się nie śmiać mijając znak z logo Toyoty i dużym napisem CHORZÓW - TWOJ DEALER. Wieloznaczność słów to moja ulubiona rzecz. Gry słowne i wieloznaczność słów. Coś wspaniałego, doprawdy.

Jestem człowiekiem starzejącym się - Sytuacja miała miejsce jakiś czas temu, u Blejka. Wszedłem, przyzwyczajeniem ściągnąłem skarpetki (poruszam się albo w butach abo boso, nie lubię skarpetek; noszę bo muszę), przeniosłem siebie i torbę do jego pokoju i opadłem na łóżko. Otwierając piwo stwierdziłem, że się starzeję.

- Hm?
- Starzeję się, man. Przestają mnie bawić rzeczy, za które kiedyś dałbym się pociąć. Dostałem pytanie, czy jadę na Woodstock. Nie, nie jadę. Jeszcze, hm, trzy? cztery? lata temu oddałbym za to wszystko. A teraz czuję, że znalazłbym się w tłumie oszalałych ludzi, narąbanych punków, naćpanych dzieciaków upieprzonych błotem. I nie potrafiłbym się tam bawić, bo zastanawiałbym się czy już mi coś ukradli, czy za chwilę.
- To normalne, tak sądzę. Też pewnie bym tak miał.

Doszliśmy do wniosku, że ze mną wszystko w takim razie ok. Ale uczucia się nie pozbyłem. Ostatnio słucham więcej radia niż własnej muzyki. Konkretniej Antyradia. A Antyradio było na Woodstock. Jak słyszałem te tłumy, przerywniki ("SŁUCHAJCIE ANTYRADIA Z ŁUDSTOKUUUU!! UOOOOOOOOOO!!") to po prostu było mi dobrze z dala od nich. Nawet nie żałowałem The Subways, których bardzo bym chciał usłyszeć na żywo. Kolejna rzecz - OFF Festiwal. OFF, na który A. wyczaiła tanie dwudniowe karnety, które zdążyliśmy nabyć. Załatwiła nam przy okazji miejsca noclegowe w szkole i dowiedziała się, że będzie bezpieczna, całą dobę strzeżona przechowalnia bagażu. Ale i tak nie jestem przekonany do tego, jadę bardziej dlatego, że muszę. Mam szczerą nadzieję, że pobyt tam odwróci mój sceptycyzm o sto osiemdzsiesiąt stopni i ten wyjazd okaże się świetną zabawą. Naprawdę, chciałbym mieć z tego frajdę.

Z drugiej znów strony nadal twardo trzymam się światów animowanych i komiksowych. Komiksy i animacje amerykańskie i japońskie są zawsze przeze mnie miło widziane, czy to w telewizorze, czy to na półce. Podobnie gry. Ostatnio przeszedłem wszystkie trzy części .hack//G.U. na play station które odkupuję od Setha.

Najgorsze w uczuciu starzenia się jest subtelnie i powoli budująca się we mnie chęć zostania krawaciarzem. Kimś, kogo szanuje się tylko dlatego, że chodzi w czarnych spodniach, białej koszuli i pod krawatem. Może nawet jest wart własniej wizytówki. Prestiż. Szacunek. Pozycja. Wyścig szczurów. Jak podejmowałem tą pracę byłem z siebie dumny, że jako jedyny nie wpadłem w to chore tempo, ten szczurzy wyścig ludzi, którzy kontrolują na bieżąco jak im idzie i ile zarobią. A coraz bardziej dryfuję w tym kierunku. Ponad półtorej roku tej pracy zmieniło mnie na tyle, że coraz bardziej myślę o pieniądzach i ich niedostatku. Zaczynam rozumieć ludzi, którzy nie podejmują się pracy w kioskach szukając czegoś więcej. Kiedy osiągnie się pewien poziom to nie chce się z niego schodzić za żadną cenę. Po tym jak mogłem sobie pozwolić wydać dwie stówy na niezłe perfumy z Douglas to nie wyobrażam sobie, że kupuję jakieś na targu. Kiedy zwierzałem się ostatnio A. z moich zmartwień (szkoła, matura, w przypadku zdania matury jakieś studia, mieszkanie) siedząc na kawie w Oku Miasta w Katowicach to zaproponowała mi poszukanie sobie innej pracy na pół etatu, co mi da więcej czasu na naukę. Powiedziała:

- Odpowiedz sobie na pytanie. Na pewno potrzebujesz tyle kasy? Może pół etatu też cię zaspokoi?

Cóż, nie. Właśnie nie. Człowiek naturalnie obawia się kroku wstecz. Nawet jeżeli ma rację, pół etatu da mi lepsze zaplecze czasowe na przygotowania do matury, które w szkole zaocznej są dużo cięższe i więcej spokoju to nie jestem w stanie się tego podjąć. Bo tutaj mam umowę o pracę ze wszystkimi składkami. Bo tutaj zarabiam mimo wszystko tyle a tyle. Bo i tak brakuje mi przed dziesiątym. Bo już mam rachunki za które płacę.

Szczur, pędzący, starzejący się, kręcący się w kółko stary szczur w starym wyścigu do statusu społecznego. Zawsze o oczko wyżej. Rzut kostką może cię posunąć tylko do przodu. Jeżeli trafisz na pole, które cię cofa to sam jesteś sobie winien. Nie obwiniaj kostki, to tylko los. Znajduję więcej przyjemności w tym, co mnie kiedyś nie interesowało a stare marzenia i chęci odłożyłem na bok. Przyznaję - na wielu się zawiodłem. Jak nie na wszystkich.

Jestem winny - Chylińska śpiewa:
Niegrzeczna i grzeszna
Jaaaaaaaa.


Poczucie winy towarzyszy mi od chyba zawsze. Rzeczy które robiłem w podstawówce nadal czasami wracają do mnie z szyderczym uśmiechem. Krzywdzę ludzi, boli mnie najbardziej to, że właśnie mi najbliższych, tak mi cennych. Tak bardzo tak wielu. I nie jest to tylko złudzenie - bywam utwierdzany w swej winie, co powoduje zwiększenie uczucia piętna. I słusznie, zasługuję na to. Po prostu czasem to we mnie wzbiera aż za bardzo, do stopnia wyolbrzymiania. Snuję się wtedy bez słowa i gapię w sufity. Staram się odciąć. Kamil po zerwaniu ze swą kobietą, kiedy mu powiedziałem, że najgorzej w takich momentach siedzieć w domu odpowiedział:

- Prawda. Kiedy jest się samemu i nie ma się co robić, to się wtedy.. Myśli. Za dużo.

I kiedy wykonuję machinalne czynności lub siedzę w domu i nie ma mnie co zabawić, bo telewizja nie ma nic ciekawego, książkę skończyłem kwadrans temu, a na Guitar Hero po prostu nie mam ochoty to siedzę w ciemności (przepaliła mi się żarówka, a ja lubię ciemno, to nawet jej nie wymieniam) oświetlanej dwoma płomykami świec i daję się nachodzić myślom o mych przewinieniach. Nawet nie to, że je wywołuję, po prostu same wypełzają z ciemności i mnie otulają duszącym uściskiem. Czuję się wtedy z jednej strony podle i samotnie, a z drugiej nie mam ochoty nigdzie uciekać, chcę tak trwać. Odnajduję w tym jakiś rodzaj komfortu. Nieład w pokoju, syf w torbie, burdel w głowie. Wszystko do siebie pasuje. Mój migotliwy cień wyrastający za moimi plecami chroni mnie od porządku. Trwam tak albo do momentu w którym stwierdzę, że czas się wykąpać, zażyć tabletki i pójść spać albo do chwili, kiedy świeczki się wypalą spadając z cichym stuknięciem do wnętrz butelek po winach, które im robią za świeczniki. Reszta czynności wygląda podobnie - kąpiel, tabletki, sen.

W poczuciu winy zaplątuję się tak bardzo, że kiedy ktoś obok nagle na chwilę urywa i na moment się zasępia to zaraz odbieram to jako sygnał, że coś zrobiłem nie tak. Czuję się gorszy, inny i przeszkadzający. Jebane emo w proszku. Cóż, pewnie każdy miewa chwile załamań. To by nas czyniło ludźmi, czy jakoś tak.




=============
To by podsumowywało tą część wywodów o sobie. Może będzie jakaś kolejna, jak się do tego zbiorę. Jak zwykle chaotycznie, odrywanie, w strzępach. Cóż, taki mój urok. Jeżeli to zdanie jest czytane, to szczerze gratuluję wytrwałości i samozaparcia w czytaniu wszystkiego powyżej. Pewnie kiedyś o tym wspominałem, ale nigdy nie czytam tego, co napisałem. Myślę, że po prostu mi głupio, trochę wstyd. To trochę jakby stać nago przed lustrem i się sobie przyglądać. Wewnętrzny ekshibicjonizm praktykowany tutaj daje mi subtelny rodzaj ukojenia. Mogę biegać nago, ale nie chcę się nago oglądać. Dlatego pozostawiam wszystko wam - czytelnikom. Do następnego razu.


nikisaku

czwartek, 11 czerwca 2009

Wieża Melancholii

Siedzę w beznadziejnie pustym, cichym pokoju. Połową pleców za oknem, na parapecie. Nienawidzę bezosobowej ciszy. Ta cisza, która mnie otacza jest przecinana samochodami za plecami, ludźmi z przypadku mijającymi okno zapchane plecami i białym t-shirtem. Pierwszy raz od naprawdę dawna piszę w domu. Jestem trochę zmęczony, trochę smutny, trochę samotny. Ciężko to określić. Trochę.. Niespełniony? Może głupi.

Siedzę sam w tej wieży bez dna.

Od piątku jestem przykuty do tego pomieszczenia. Złapałem zapalenie ścięgna stawu skokowego stopy lewej, fachowo mówiąc. Przynajmniej tak usłyszałem. Gips, areszt. Opcja, że będzie to sprawa chirurgiczna. Nienawidzę tych pomieszczeń, tego mieszkania, pretensji, które w nim się piętrzą na linii ja - ojciec - babcia. Jedyne dwa wyjścia to były w sobotę do szkoły [gdzie szczęśliwie zdałem drugą klasę LO] i wczoraj do lekarza usłyszeć, że gips najmniej do poniedziałku.

Trzęsę się. Bez powodu, w stopniu niezozumiałym dla mnie. Ani mi zimno. Chciałbym wybiec z tych ścian, przegryźć się przez świat. Może uciec? Ale po co. Skoro i tak na koniec musiałbym wrócić tutaj. Substytuty życia społecznego, odwiedzający znajomi, przelotne rozmowy na gadu. Marnuję czas, dni się upodabniają. O pracy nawet nie chcę myśleć.

Tylko pstryk i już nie ma mnie.

Czuję się.. Sztuczny. Nie wiem co robić, nie wiem czy spać, nie wiem czy czytać, oglądać kolejny debilny serial, grać na PlayStation pożyczonym od Setha czy gapić się w sufit. Pakuję się na Omegle, piszę z przypadkowymi ludźmi. Głupota zabijająca czas. Nie wiem po co, tak naprawdę. Godziny, minuty, sekundy się upodabniają, ja się upłycam. To głupie, beznadziejne i irytujące uczucie. Złażę z parapetu, niewygodnie mi przez gips. Układam się w fatty i patrzę tępo na klawiaturę. Pustka, głupia, do wypełnienia. Przydałby się ktoś w zasięgu chociażby skype, żeby pomilczeć mi do słuchawek.

Irytuje mnie moje wyjałowienie na polu zainteresowań. Zostało mi dzisiaj słusznie zarzucone, że ze mną można pogadać o ciekawostkach z internetu, jakichś anegdotach, posłuchać o dniu.. I tyle. Nie stanowię równego partnera do ambitniejszej rozmowy dla już chyba nikogo. Nauczyłem się zdobywać wiedzę użyteczną wyłącznie dla mnie, tak jakoś. Bo to do pracy, bo to do życia codziennego, that's all. Przeszkadza mi to coraz bardziej w życiu codziennym, do stopnia niemożliwego.

Tak samo zatracam umiejętność myślenia abstrakcyjnego. Od tygodni się nie przydałem na tym polu nikomu. Źle mi, kurwa, źle. Nieswojo. Czuję, jakbym zatracał część siebie. Na rzecz czegoś, dla czego nawet nie warto. Jakiejś nudniejszej wersji siebie, nikisaku v1.1, pieprzonego pana Zenka spod trójki, co to pracuje, stosownie się uśmiecha, wyjdzie co jakiś czas do kina, może do teatru. Ale nie pogada, bo nie ma o czym. Wszystko chuj, cytując za Elektrycznymi Gitarami.

Znowu dziś chciałem odmienić świat
Ale z tego i tak nie wyszło nic
.

Atakują mnie popupy na różnych stronach oferując samochody, meble z ikei, darmowe domeny, nowego ajfona, powiększenie penisa, stosunek seksualny z moich najskrytszych fantazji, auto za kupon. RSS mówi mi, że Arnold Buzdygan zrobił z siebie pajaca, że ludzie są głupi, bo naukowcy odkryli, że coś, że play nie jest taki tani na jaki pozuje. Mam nowe trzy komiksy do przeczytania, jakieś pojedyncze newsy autorów tych komiksów. Egzystuję, trwam, puszczam liście. Poranny telefon od pijanego już kuzyna. Czasem boję się, że koniec końców będę taki jak on. Nie jest złym człowiekiem, po prostu mu się nie ułożyło. A Internet mi świadkiem, starał się i stara się nadal.

Obok leży książka. To nadal "Prawdziwe Życie Sebastiana Knighta" pióra Vladimira Nabokova. Przeczytam ją, w końcu muszę. Chcę? Pewnie też. Ale mam świadomość, że jej tak naprawdę nie zrozumiem, co wpędza mnie w osobiste, małe frustracje. Ale jak zacząłem, to dokończę.

Mam negatywne nastawienie ostatnio. I wkurza to ludzi. A ja nie rozumiem dlaczego, szczerze pisząc. W sensie, że może to być irytujące oczywiście.. Ale staram się unikać emanowania tym jakoś dookoła. Wyjątek jest tutaj, jako, że tu mi wolno wszystko.

Zachowuję się niestosownie. Wszędzie. Znów to usłyszałem. I znów mnie to uderzyło. Zawsze, jak mam wrażenie, że się poprawia to okazuje się, że po prostu ktoś znów udawał, że jest ok. Jestem na siebie zły. Jestem niepoprawny, a to naprawdę niedobrze. Nie wiem, co mam zrobić, żeby zacząć się prostować. Może wpechnę sobie kij w tyłek. Sztywni ludzie może nie są najlepsi na świecie, ale nie zachowują się tak niedorzecznie jak ja. A tak serio - nie wiem. Nie wiem co ze sobą zrobić. Toteż rozsiądę się teraz, wezmę książkę, której głębi nie zrozumiem, może zjem coś, potem pooglądam kolejny debilny odcinek kolejnego debilnego serialu i pójdę spać. A jutro od nowa to samo.

Nic to nic, przecież wiesz, przejdzie mi
Tylko deszcz zmyje z szyb brudny śnieg.

nikisaku

czwartek, 4 czerwca 2009

People c'mon.

Nie pisałem długo, bo spałem w środkach lokomocji. Dzisiaj niby też powinienem, ale pomyślałem, że może coś z siebie wypocę.

Moje problemy ze snem doszły do momentu, gdzie w łóżku sypiam po trzy godziny. Resztę dosypiam w autobusach. Zacząłem brać tabletki na uspokojenie, ale niewiele dają. Chciałbym wiedzieć, co to u mnie wywołuje, naprawdę. To koszmarnie denerwujące. Książki leżą niedoczytane, ja chodzę jak kłębek zmęczenia.

W pracy zrobiło się niemiło, zwolnienia idą pełną parą. Przestałem liczyć znajomych, którzy dostali papierek na do widzenia. Robert o mały włos uniknął cięć. W sumie nie uniknął, odpadł, ale udało mu się dość szybko wrócić. Co prawda gdzie indziej na magazynie i już nie mamy tak dobrego kontaktu, ale cieszę się, że nie poleciał.

Wczoraj z A. poszliśmy na wystawę Wildlife Photography do Gliwickiej palmiarni. Ostatni raz w tym przybytku byłem jeszcze z wycieczką szkolną z podstawówki. Było cudnie, taka wycieczka jest strasznie uspokajająca. Plus, zobaczyłem na żywo Waranka!

Sama wystawa była po prostu rewelacyjna. Zdjęcia porozmieszczano na całej przestrzeni palmiarni, a same foty były po prostu niesamowite. I miały świetne komentarze autorów. To naprawdę ludzie z dziką pasją, muszą to uwielbiać. Opisywali w krótkich słowach jak siedzieli godzinami i czekali na odpowiednie ujęcie. Jedne z tych, które mnie najbardziej ujęły, to ten, gdzie pewien pan starając się zrobić jak najlepsze ujęcie flamingów schodząc coraz niżej w pewnym momencie zorientował się, że leży już cały w ich odchodach i ten, gdzie fotograf stał próbując zrobić możliwie dobre ujęcie łososi, kiedy zorientował się, że metr od niego jest niedźwiedź. Jaki był piewszy odruch? Oczywiście zrobienie zdjęcia, a później dopiero oddalenie się od potencjalnie śmiertelnego zagrożenia.

Z samych zdjęć ciężko mi wybrać najlepsze, ale jedno mnie niemożliwie zachwyciło. Ujęcie jednej delty. Wyglądało po prostu niesamowicie. Jak metaliczna wstęga ciągnąca się w świecie. Zrobione w pełni przez naturę, widok jak z cyberpunk.

Jadąc autobusem zauważyłem, że od wielu lat pokonuję tą samą trasę, przez ileś miast. Nie jest to odkrycie szczególnie szokujące, prawda. Ale chodzi mi o to, że tak na dobrą sprawę nie znam tych miast w ogóle, poza tym co widzę przez szczelną puszkę autobusu. Nabrałem ochoty na spacer z Gliwic do Katowic, kiedyś. Żebym mógł w końcu poznać te miasta jakkolwiek bliżej. Trzydzieści kilometrów w jedną stronę pewnie jest dobre dla zdrowia czy coś. Pomimo tego, że naprawdę nie lubię Śląska za szarość, ludzi wypranych z wielu rzeczy czy dresiarstwo, czuję się w moralnym obowiązku to zrobić. Pewnie nigdy mi się nie uda, ale pomyśleć warto.

Układaliśmy z A. wczoraj pierwszy wakacyjny zarys planowy. Pojawił się na nim Art Boom Festival w Krakowie, Off Festiwal, ale stało się to opcjonalne, ponieważ zniknęły już czterodniowe karnety, wycieczka nad morze, mój wyjazd do Jastrzębia, a A. do Grudziądza, wycieczka do mojej Siostry [jako, że przeprowadzi się już z rodziną do domu i nas zaprasza], przyjazd Komciaka. Wiele z tego oczywiście ma jeszcze termin losowy i niepewny, ale jest to do umieszczenia.

Muszę ponownie zabrać się za rzucanie palenia. Zaczynam mieć już przez to cholerstwo problemy. Kłuje mnie serce i zbyt często mam płytki oddech, nie mogę złapać tchu. Cóż. Będzie znów ciężko jak diabli.

Tak naprawdę nie wiem już co pisać, to wrócę do czytania The Order of the Stick, wciągnąłem się w to dzięki Blejkowi. Do następnego, czy coś.


nikisaku

poniedziałek, 25 maja 2009

Dancing in the DMZ!

Są rzeczy tak inytmne, że nie mam pojęcia jak ubrać je w słowa.

Są rzeczy tak piękne, że boję się próbować o nich pisać z obawy o umniejszenie tego piękna, czy też niedokładne jego oddanie.

Są rzeczy tak subtelne, że pisanie o nich mogło by je z tej rzeczy obedrzeć.

Są rzeczy, które można wyrazić tylko delikatnym uśmiechem, patrzać się tylko jednej osobie w oczy.

Dlatego nie będę próbował. Nie posiadam zdolności pisarskich pozwalających oddać to, co bym chciał przekazać. Subiektywizm sytuacji jest zbyt wielki, żebym był w stanie napisać coś poza suchym komunikatem. Niezależnie od tego, jak bardzo będzie dla mnie nacechowany emocjami, dla osoby czytającej będzie czymś zupełnie innym, w oparciu o uczucia własne. Toteż będę tutaj musiał zamknąć ten najbardziej osobisty wątek, odbić do spraw bardziej przyziemnych i wymieniać ten jeden uśmiech z tą jedną, jedyną osobą.


Zatem.

Jadę do pracy. Pierwszy raz od półtorej tygodnia. Niechętnie jak diabli. Dopiero zszedł ze mnie stres, a tu znów w ten młyn na nieokreśloną ilość czasu. Nie zachwyca mnie to ani trochę.

Ale to konieczność, prawda? Tak trzeba. Z kwestii pocieszających mogę napisać sobie to, że spotkam się z takim Robertem, czy Rodzynem. Z mniej radosnych fakt, że wracam prosto na kontrolę sanepidu, o czym dowiedziałem się jak się okazało, że teoretycznie mam nieważne badania. Chociaż na papierku jeszcze rok. Dobrze, że wystarczy mi dostarczyć samo ksero tego świstka.

W weekend zaliczyłem angielski pisemny i ustny na pięć, dostając tym samym pięć na semestr. Z jednej strony cieszę się, z drugiej mam wrażenie, że choćbym spał na tych lekcjach, to bym to dostał. Fakt, że jestem ponad grupę w tym języku mógłbym przyjmować za plus, ale chciałbym się do tego jeszcze tego języka uczyć. Moja gramatyka zbyt często klęka, chociaż dogadać się dogadam. Co prawda dostaję osobne ćwiczenia z repetytoriów do domu, ale nawet na urlopie nie miałem kiedy nad tym siąść. Powiedziałbym, że masakra, ale cóż.

Chciałbym jakoś przewinąć ten dzień do godziny, powiedzmy, siedemnastej. Być po pracy, spotkać się z A.

Nie da się, ukradli mi pilota do rzeczywistości.

Swoją drogą rośnie mi stosik książek do przeczytania. Jestem w trakcie "Piekła pocztowego" Terry Pratchetta, które przerywam dla przeczytania "Prawdziwegożycia Sebastiana Knighta". Dalej będzie książka Woody Allena, którą podobno muszę przeczytać, ale sądząc po fragmencie jest rewelacyjna. No i "Wojna polsko ruska pod flagą biało-czerwoną", której nigdy nie miałem okazji przeczytać. A że zrobiło się znów wokół tego trochę szumu tytułem filmu, skorzystam z tego, że będzie okazja dorwać lekturę. O filmac do nadrobienia nawet nie mówię. Aczkolwiek ostatnio obejrzałem "RockNolla" które było naprawdę świetnym filmem, wbrew oczekiwaniom. podchodziłem do tytułu jak do kolejnej produkcji o gangach, do tego w Londynie, to i akcent będzie zabawny. Ale przyznam, zostałem bardzo pozytywnie zaskoczony. Pomijając świetny soundtrack, akcja jest naprawdę dobrze poprowadzona, z lekkim dowcipem, ciekawym pomysłem. Nie chcąc spoilować napiszę tylko, że warto. Wczoraj palnik podsunął mi też "Snatch", tych samych ludzi a podobno nawet lepsze. Nie mogę się doczekać.

Kończąc - nie chce mi się.

Właśnie. Znów ograniczam palenie. Może nawet uda mi się drugi raz rzucić. Hopefully.


nikisaku

środa, 20 maja 2009

Kolory

Ostatnie pięc dni spędziłem na wygnaniu. Dobrowolnym, rzecz jasna.

Jako, że od tygodnia jestem na urlopie to pomyślałem, że z tegoś skorzystam, tak czy inaczej. Ciężko powiedzieć, żebym na początku jakoś przesadnie inteligentnie z niego korzystał, bo największym szaleństwem był wypad na Gliwickie Igry, dwukrotny zresztą. Pobawiłem się tochę, poskakałem, zgubiłem kolczyk, zyskałem agrafkę. do ucha w formie zastępczej na czas nieokreślony. W piątek przybyło do mnie upragnione fatty, wielkie, śliczne, mięciutkie i podbijające serca odwiedzających. Też można.

W sobotę pod skromne drzwi mieszkania mojej babci, gdzie rezyduję [jakoś zawsze ciężko mi bylo o tym miejscu powiedzieć z czystym sumieniem 'mój dom'] zapukali palnik z Mizuu, żeby mnie zabrać do Bytomia na Dzień Kwitnącej Wiśni. Było wybitnie słodko-gorzko. Uważam, że popełniłem błąd jadąc tam. Na plus mogę zaliczyć fakt, że dostałem dwa t-shirty, spotkałem parę osób, których inaczej nie mam jak zobaczyć i przebłyskiem zdrowego rozsądku rozbiłem się na noc u Tofu. Przesiedzieliśmy pół nocy przy Sengoku Basara 2 Heroes, oglądając Drew Carrey na YouTube i rozmawiając. Było przesympatycznie.

Z rana w niedzielę wpakowałem się w pociąg relacji Katowice - Gdynia z jasnym zamiarem wytoczenia się po niespełna jedenastu godzinach podróży w Gdańsku Oliwie. W podróży poznałem Sylwię, Patrycję oraz Krzysztofa, który to pochodzi z Berlina. Uczenie go czytać z Patrycją i na przykładzie artykułu z Naj było świetne, a on naprawdę szybko łapał. Lubię takich ludzi. Poznaliśmy się wszyscy w trasie i wszyscy się zakumplowaliśmy. Muszę odszczekać, co pisałem wcześniej a'propos tego, że już nie poznaję ludzi w pociągach. Może po prostu potrzebowałem dłuższej relacji.

Po dotarciu zostałem odebrany z dworca przez Ariannę i posłusznie zaprowadzony do jej mieszkania, całkiem zresztą przytulnego. Powitalne dwa piwa, geekowanie się przy wzajemnych sprzętach elektronicznych. Koniec końców sen.

Na następny dzień poszliśmy nad morze.

Mógłbym tam siedzieć do śmierci.

Kocham morze. Usiąść na piasku i się patrzeć na fale. Słuchać szumu. Otulać się wizualnym bezkresem horyzontu. Obserwować jakąś łódkę czy dwie z pustej plaży. Obmyć glany słoną wodą. To mi daje tak nieziemski spokój, opanowanie i szczęście jak nic innego na świecie. Minęły niemal dwa lata od kiedy ostatni raz mogłem się na nie popatrzeć. Oczyszczenie.

Wróciliśmy do Ari, przybył Dancios, przyniósł mi nawet coś do jedzenia. Cudowny człowiek. Siedzieliśmy do jakiejś drugiej łapiąc pozytywne wibracje, wypijając po drodze trzy kolejki wódki w takich odstępach czasu, żeby się nie upić.

Dzień wczorajszy przespaliśmy do jakiejś szesnastej. Wyzbieraliśmy się, pokąpaliśmy, poszliśmy na zakupy i na mały spacer. Pod wieczór ponownie powitaliśmy Danciosa, później przyszła Komcia. Poszliśmy po fajki i zapas piwa. Po powrocie wlaliśmy w siebie pół butelki rumu, kilka piw, szampan i trochę wódki od Danciosa słuchając Kaczmarskiego, Pidżamy Porno i wielu innych kawałków. I tak najbardziej wypaliło mi się radosne siedzenie z nimi wszystkimi, w dłoni trzymając szklankę rumu z colą i słuchania Drogi na Brześć. Szampanem zainaugurowaliśmy rozpoczęcie Roku Truskawki, który zaczyna się losowego dnia o losowej godzinie. A motywem napędzającym był fakt zdobycia wielkiego napisu TRUSKAWKI zrobionego z drzwi szafy. Sporo przegadaliśmy tak w grupie jak i na osobno z Komcią. Jest absolutnie wspaniałą osobą, malutką i kochaną za stu. Obiecała do mnie zajrzeć w wakacje, nie mogę się doczekać. Ewakuowaliśmy się spać pokój obok, jako, że Ari i Dancios siedzieli do dobrej ósmej. A Komciak miała szkołę w Gdyni jakoś koło jedenastej, ja pociąg koło dwunastej. Po wyprawieniu rano Komci w świat pozbierałem się, zostałem odstawiony na autobus na dworzec i pożegnany. 

Teraz toczę się w przedziale dla palących z jakimś facetem, który jedzie gdzieś z synem, odgarniam co jakiś czas włosy z twarzy, odpalam fajkę. Nawet nie wiem w którym punkcie jestem. Wiem, że wysiadam przed dwudziestą drugą w Katowicach. Jak padnie mi bateria to wrócę do czytania "Going Postal" Terry Pratchetta. "Wypychacz Zwierząt" Jarosława Grzędowicza zapewnił mi rozrywkę w poprzednią stronę.

Jestem niesamowicie szczęśliwy, że udało mi się tam pojechać. Było warto. Zdecydowanie.

Mam nadzieję, że uda mi się tam wrócić prędzej niż za dwa lata. Szczerze.

Pozostało mi kilka dni urlopu. W poniedziałek wracam do pracy. Nie wiem, czy mi się jakoś szczególnie chce. Z drugiej strony - kiedy mi się chciało? Mam tylko nadzieję, że moje problemy ze snem w końcu się opanują.

A w słuchawkach "Osobowy" Comy.

Pociąg przemieszcza się z Gdańska do Tczewa
Na przemian domy na przemian drzewa.



nikisaku

piątek, 8 maja 2009

The brightest hour of my darkest day.

EDIT: Wrzucałem to bardzo szybko rano, bo już musiałem wysiadać. Poprawki nanoszę po południu.

Wstał. Trwał. Żył. Oddychał. Bo musiał. Ale co miał zrobić.

Dzień upływał mu szybko. W pracy nie musiał o tym myśleć aż tak. Znajdywał sobie nowe zajęcia, byle robić COŚ.

Po południu spotkał się z Moniką i Martwą. Zaciągnęły go do lumpeksu, musiały znaleźć jakieś  ciuchy, żeby poprzebierać się za clowny na następny dzień. Chodzą do szpitala pomagać  dzieciakom.

On nie potrafił uwolnić się od faktu, że za nie tak długo będzie po wszystkim. Że popakuje jej rzeczy i wytnie ją ze swojej ramki. Tak do końca. Nie potrafił się z tym oswoić ani kurwa trochę. W głowie słyszał tylko charkliwe 'I chuj.' swojej niespecjalnie milszej strony.

Wracając stało się coś, czego nie przewidział, a aż powinien patrząc na procent dziwnych wypadków dzisiaj. Monika i Martwa pod jego bramą stanęły jak wryte i usłyszał ciche 'O kurwa'. Podniósł wzrok. Zobaczył, że chodnikiem w ich stronę idzie ona. Ze wszystkich ludzi na świecie, ona.

- Ja pierdolę.

Uciekł w bramę, przez bramę na podwórko, przez podwórko do drugiej bramy. Chciał zwiać tą  bramą, ale nie wiedział, czy jej tam nie będzie, bo brama prowadziła na tą samą ulicę. Zresztą, nagle całe jego wyczerpanie ścięło go z nóg. Upadł, czuł jak serce chce wyskoczyć mu z klatki piersiowej, trząsł się. Upewnił się, że nie ma jej na podwórku, wyciągnął fajkę i jakoś dotarł do ławki. Gacek, kot sąsiadów, którego znał od malucha, przyszedł się połasić. Jego przyjaciel. Zadzwonił telefon, ojciec. Obwieścić, że przyszła, że jej nie wpuścił i że powiedziała, że będzie czekać. Wypalił pół fajki. Zebrał się w sobie. Przeciągnał dłonią po grzbiecie kocura i wszedł do bramy. Mieszka na pierwzym piętrze, widać, jeżeli ktoś siedzi na schodach. I istotnie, ktoś był.

Wciągnięcie dymu. Przetrzymanie w płucach. Wypuszczenie.

- O co chodzi?

Zeszła. Nie potrafił się na nią spojrzeć. Bolało, bardzo.

- Przyszłam. Przyszłam powiedzieć ci, że nie mam zamiaru oddawać ci twoich rzeczy.  Przyzwyczaiłam się do nich. A parasolka stanowi ładny element wystroju mojego pokoju.

Nadała głosowi barwę kogoś, kto zdecydowanie najpierw działa, potem myśli. Jakby znalazła się w sytuacji, a potem starała się z niej wybrnąć. Byle na plus. Dopalił fajkę, Powiedział cicho, żeby poszli do góry, wyszedł po plecak, którego pilnował Gacek. Poszli. Martwa i Monika siedziały na schodach. Otworzył mieszkanie, wszedł do pokoju, wyprosił ojca. Siadł na krzesło, plecami do całego świata. Zdecydowanie nie wiedział, co ma zrobić. Wbił sobie palce w głowę, skulił się. Zmęczenie. Przysnął. Obudziła go Martwa mówiąca, że się zbiera. Przytuliły go z Moniką i poleciały. Zostali sami. Siedział bez słowa. Poczochrany. Z papierosem. Ona w pewnym momencie położyła się na łóżku. Poprosił o swój netbook. Odważył się na nią spojrzeć dopiero, jak  zamknęła oczy. Przestał, jak je otworzyła.


- Dlaczego przyszłaś..?
- Myślę, że to rodzaj głębokiego imperatywu. Dodajmy, że dominującego.
- Skąd się wziął? Tym razem na atawizm tego nie zwalisz.
- Nie wiem. Myślę, że to ten rodzaj imperatywu, który każe ci klęczeć nad zwłokami i krzyczeć 'Obudź się'.
- Klęczenie nad zwłokami ma swój cel. Jeżeli to zwłoki matki, to chcemy jej powiedzieć jeszcze tyle rzeczy, naprawić swoje zachowanie, pokazać, jak nam na niej zależało. Jeżeli to zwłoki osoby bliskiej, to nie chcemy, żeby zniknęła, chcemy ją dalej kochać, mieć przy sobie. Jeżeli to zwłoki osoby, którą się zabiło, to chcemy oczyszczenia z winy.
- To raczej najpierw się pojawia, potem myślimy dlaczego.

Rozmawiali. Nie wiedział jak długo. Ona mówiła o tym, że żałuje tego, co się stało. Nie mówi 
wprost. Wyjaśnia. On siedział z netbookiem na kolanach, tępym wzrokiem i papierosem. Klikał, 
zamawiając mebla. Przeglądając RSS. Robiąc cokolwiek. Ale się na nią nie spojrzeć, kiedy 
może złapać jej wzrok.

- Cóż, jeżeli chcesz, mogę sobie stąd pójść.

Nieznośna przerwa sprawiła, że powoli zaczęła zbierać swoje rzeczy.

- Nie chcę...

Poprosił ją, żeby przesunęła się trochę dalej od niego. W końcu odważył się na nią spojrzeć. 
Trafili sobie w oczy. Uśmiechnął się. Pierwszym szczerym uśmiechem od piątku. Ona oddała mu 
uśmiech. Już znali zakończenie tej bajki. Wstał, usiadł obok niej. Położył ją. I pocałował.

Happy end?

To dopiero happy beginning. Jest szczęśliwy. Jest całym sobą najszczęśliwszy. I znów może mówić, że kocha z sercem pełnym radości zamiast żalu. Leżą i cieszą sie sobą. Wymieniają pogodne komentarze. Potem, jak ją odprowadza piszą do Necra, że wygrał chleb tostowy za pzewidzenie tego, że się zejdą. Dzwonią do pusi. Ona daje słuchawkę jemu, on mówi 'siema'. 
Słyszy pusiowe 'ja pierdolę...' co oznacza, że naprawdę się cieszy tym, że wrócili. I wszystko się układa.

Budzi się rano. Jest wszystko w porządku. Jest super. Je śniadanie. Pierwsze od paru dni. 

Pisze do zbroja powiadomić go, że jest all right.

- Słuchaj, z tą środą.. Ona ma wtedy maturę z matmy, której się boi. Pomyślałem, że może jej pokibicuję.. Ale byliśmy ugadani.
- No chyba znasz odpowiedź.
- Znam. Ale znów cię wystawię.
- Spoko, to nie tak, że czekałem 5 godzin na dworcu. Nie czuję się wystawiony. Cieszę się, 
man. Cieszę.

Jedzie autobusem. Pisze notkę na bloga. I wszystko jest na miejscu. Jest świetnie. Wspomina jej słowa.

My chyba jesteśmy sobie przeznaczeni. I jak próbujemy się z tym kłócić, to los solidnie udowadnia nam, że nie mamy racji.

Czy jakoś tak.

A dzisiaj mija im jedenaście miesięcy.

Kocham cię, Anno.


nikisaku