niedziela, 21 marca 2010

On the corner of main street.

Garaż, Gliwice, głośnik za plecami, Raziel w prądzie, ja pijący samotnie wsród uszczuplającego się tłumu dookoła. Ciekawie.

Ciekawość.

Zżerający mnie od środka gad, po którymśtam piwie. Barman na mój widok najpierw otwiera piwo, potem z grzeczności pyta się, czy to to, chociaż doskonale wie, że innego nie pijam tutaj. Dzisiaj nocleg u babci. Musiałem się z kimś spotkać, chociaż nasze rozmowy noszą klauzulę tajności. Przyjaciel, intrygujący, ale bliski

Ostatnio dużo się działo. Na koniec zwolnienia lekarskiego przejechałem z Blejkiem pół kraju trasą Gliwice -> Kraków -> Wrocław -> Strzegom -> Wrocław -> Poznań -> Zabrze w jakieś cztery dni. Nie mam już na jedzenie, ale przydało się.

Wyhodowałem w sobie socjopatię, wiesz? Może nie tyle wyhodowałem, co pozwoliłem jej ostatnio rozkwitnąć. Zajebista sprawa. Jest delikatna, nieszkodliwa i stawia mi ścianę przed ludźmi. Złapałem dystans, którego nie potrafiłem odnaleźć przy Tobie, jak wszystko spierdoliłem. Sporo się nauczyłem. Parę ludzi skrzywdziłem. Paru pomogłem. Byłabyś ze mnie dumna? Nie wiem. Możliwe. I tak pewnie dzisiaj gówno cię obchodzę.

Przeglądając pliki wpadłem na twoje zdjęcie w tej białej sukience, którą przymierzyłaś na moją prośbę. Wyglądałaś pięknie. Ciekaw jestem ile z tego piękna zostało. Słyszałem, że trochę się zmieniłaś, że już nie ma tej ciebie, którą kochałem. Kocham?

Uczucia mam spłycone, nakierowane na zimną puszkę piwa wieczorem, paczkę fajek na następny dzień, raz na jakiś czas ten czy inny narkotyk wpuszczany w mój organizm. Jak stąd wyjdę to odruchowo spojrzę w twoje okno sprawdzając, czy pali się u ciebie światło. Nie poradzę, zawsze jak tędy idę to się na nie patrzę. Czuję się jak jakiś stalker. I tak sama doskonale wiesz, że zawsze będziesz miała dosyć szczególne miejsce w moim sercu. Podeptaliśmy siebie, prawda, ale i tak wiele wyniosłem, wiele do mnie dotarło później.

Opowiedziałbym ci że poznałem Adriana. Opowiedziałbym ci kogo skrzywdziłem, opowiedziałbym ci co robiłem, opisałbym ci moją norę.

Moja nora. Ciasna, nieduża, bez kawałka sufitu w kuchni, tak naprawdę za ciasna na dwie osoby, z zapychającą się toaletą, śmierdząca alkoholem, papierosami, mną, ze ścianami popisanymi markerem. W pewien sposób substytut mojej duszy, jedyne miejsce, gdzie czuję się dobrze samotnie. Odwiedzają mnie ludzie, czasem robię za lecznicę, czasem jest to lecznica dla mnie. W jednej linii telewizor i monitor. Jest mi tam tak kurewsko dobrze. Nie chcę stamtąd uciekać. Tam uciekam.

Tęsknię? Nie wiem. Brakuje mi rozmów z tobą tak stymulujących moją psychikę chociaż często kończących się kłotniami z mojej winy. Mam paru nowych przyjaciół, mam paru starych. Mam paru ludzi, którzy myślą, że są moimi przyjaciółmi. Mam paru ludz, którym na mnie zależy.

Szymon zbiera puste butelki po piwie z obojętną miną. Kiedyś mi powiedział, że jestem szczeniakiem, jak mu po dłuższym czasie powiedziałem, że miał więcej niż rację, tylko szkoda, że dowiaduję się tego po takiej odległości od stwierdzenia faktu wzruszył tylko ramionami, uśmiechnął się obojętnie i powiedział, że nawet tego nie pamięta.

Chciałbym zaprzyjaźnić się z tobą od nowa. Cofnąć się do punktu zero, jeżeli w ogóle nadal tu zaglądasz. Nie jest mi źle ani dobrze. Jestem neutralny. Kontakt do mnie pewnie masz. Jak Kapłanka siedziała ze mną na Skype późną nocą a ja jej powiedziałem, że pamiętam twój numer niezależnie od tego jak bardzo naćpany czy pijany jestem to powiedziała po prostu, że to smutne.

Kaszlę, dym nie tam, gdzie powinien. Śmierć, śmierć, śmierć, koniec. Odległość między moim aktualnym stanem a warzywem coraz mniejsza, jak sądze. Osobiście daję sobie jakieś dwadzieścia lat do stanu wegetatywnego. Ciekawe czy uda mi się je dobrze zagospodarować.

Ważne, żeby zyć tak, żeby niczego nie żałować, nie?

Robi się późno, lokal się wyludnia. Trzeba się powoli zbierać, wykąpać i wyspać. Jutro pracowity dzień. Nie jest mi źle, nie jest mi dobrze. Jest mi idealnie nijak. Dobranoc.


nikisaku

czwartek, 4 marca 2010

"Między ‘Ty’ a ‘Ty chuju’ jest bardzo cienka granica”

Gwoli wyjaśnienia: cytat z tytułu jest autorstwa Jacka Barciaka.

Siedzę przed moim ładnym netbookiem zaopatrzonym w ładny Windows7 Ultimate, pijąc herbatę z mojego ładnego kubka i zerkając na mój ładny telefon czy ktoś sobie nie przypomni o moim istnieniu po pierwszej w nocy. Raczej nie ma zamiaru, co nawet jest ok.

Uroki L-4 są niesamowite. Od ponad tygodnia praktycznie nie ruszam się z łóżka. Głównie z winy kompletnie rozpieprzonego kręgosłupa. Dzięki temu posiadam luksus bezsenności, a co za tym idzie konkretne przestawienie doby. Ostatnio zacząłem budzić się o siedemnastej. Wróciłem do aktywnego nałogu papierosów jakiś tydzień po rozstaniu się, ale to było dosyć oczywiste - od razu mówiłem, że jak tylko podreperuję gardło to znów zacznę marszować z moimi małymi żołnierzami śmierci.

Dzisiaj, no, wczoraj przestałem przyjmować antybiotyk. Moje osiągnięcia przez ten tydzień zamykają się w tym, że prawie wyczerpałem mój miesięczny limit transferu internetowego w tydzień (ach, ta pornografia), przeszedłem Naruto: Ultimate Battle 5 na PlayStation 2 w stopniu zadowalającym (odblokowałem wszystkie postaci do Free Battle), obejrzałem pierwszy sezon [ScrubS], przeczytałem Midori no Hibi i widziałem mojego współlokatora.

To ostatnie jest wyczynem o tyle, że z racji posiadania zepsutych zatok więcej czasu spędza u matki niż w domu. Wczoraj odebrałem sms "wrócę w poniedziałek". Michał sam w domu, party hard!

Konkretny plus tego, że mój kręgosłup prowadzi mnie do wózka inwalidzkiego ręka w kręg jest taki, że przynajmniej mogę pobawić się trochę ze szczurami. Chociaż zazwyczaj wychodzę z tych bojów z bardzo podrapanym karkiem, a dwa zadowolone szczurze łby śpią wplątane w moje włosy.

Weekendowe odwiedziny Blejka zaoowocowały dwiema growymi nocami, rozwinięciem zagadnienia "długość momentu w chwili" (dziękujemy, Polsat) i smsem do wróżki w sprawie długości momentu a długości chwili.

Rozglądam się po mojej osobistej norze. Moja osobista nora posiada dzurę w suficie w kuchni, wszędobylski zapach papierosów, parę rzeczy w lodówce, zapchaną toaletę którą jutro się zajmę (muszę zdążyć przed przyjazdem NMXa), stosunkowo małą powierzchnię mieszkalną i dosyć sporo dupereli moich i współspacza. Lubię to miejsce. Naprawdę lubię. Jak spędzałem zeszłoroczne L-4 w Gliwicach to myślałem, że mnie rozniesie. Jak spędzam aktualne tutaj to jest mi dobrze i najchętniej nigdzie bym się nie ruszał. Ale może to przez perspektywę wróćenia do miejsca pracy?

Tutaj czas na wyjaśnienie tytułu notki. Odnosi się głównie do chujów z którymi pracuję. Bardzo mądre zdanie powiedziane przez jednego z nich stało się moją myślą przewodnią - "W pracy nie ma kolegów". Prędzej czy później ludzie wykorzystają cię jako żywą tarczę. Urocze jest jak później uśmiechają się do ciebie i tłumaczą jak bardzo to wina świata i jak bardzo oni są w tym niewinni. Jeden z nie-chujów mi raczył powiedzieć, że jak tylko poszedłem na zwolnienie to, jak to się mówi, "obrobili mi dupę". W sumie jest to frustrujące jak jest się workiem treningowym w miejscu dla którego poświęca się edukację, prawda?

Tak, kolejny raz zawaliłem szkołę, bijcie mnie i palcie świętym ogniem. Spoko, wracam od września. Kolejny raz. Dobrze wiedzieć, że Maciek będzie w tym wszystkim ze mną.

Jakie mam nastroje? Różne. Ogólnie zobojętniały, co gwarantuje mi luz psychiczny. Chłonę demotywatory, przegrzebuję się przez newsy na facebooku, piszę na gadu z ludźmi, gram w Mafia Wars. Też można, nie? Jest ok. Zapoznałem się bliżej z muzyką "Zabili Mi Żółwia" co udowodniło, że ska to jednak gatunek nawet dla mnie. Jest spoko.

Kurde, zrobiła się druga. Prokratysnacja sprawia, że nawet pisanie notek zajmuje mi dwa razy więcej. Ale przecież jeszcze mam tyle demotów do obejrzenia. Ach, żebyście nie myśleli za dużo - przeglądam demotywatory.com, tam są nawet niezłe. Panna na Polsacie po raz kolejny próbuje się pozbyć dóch tysięcy złotych na rzecz osoby spostrzegawczej na tyle, żeby zauważyła który tygrysek wyróżnia się spośród dwudziestu pięciu tygrysków. Powodzenia miła pani, ja idę spać. Dzisiaj muuszę z rana jechać do centrum, to chyba czas na ostatni papieros i sen, prawda? Trzymajcie się.


nikisaku