czwartek, 11 czerwca 2009

Wieża Melancholii

Siedzę w beznadziejnie pustym, cichym pokoju. Połową pleców za oknem, na parapecie. Nienawidzę bezosobowej ciszy. Ta cisza, która mnie otacza jest przecinana samochodami za plecami, ludźmi z przypadku mijającymi okno zapchane plecami i białym t-shirtem. Pierwszy raz od naprawdę dawna piszę w domu. Jestem trochę zmęczony, trochę smutny, trochę samotny. Ciężko to określić. Trochę.. Niespełniony? Może głupi.

Siedzę sam w tej wieży bez dna.

Od piątku jestem przykuty do tego pomieszczenia. Złapałem zapalenie ścięgna stawu skokowego stopy lewej, fachowo mówiąc. Przynajmniej tak usłyszałem. Gips, areszt. Opcja, że będzie to sprawa chirurgiczna. Nienawidzę tych pomieszczeń, tego mieszkania, pretensji, które w nim się piętrzą na linii ja - ojciec - babcia. Jedyne dwa wyjścia to były w sobotę do szkoły [gdzie szczęśliwie zdałem drugą klasę LO] i wczoraj do lekarza usłyszeć, że gips najmniej do poniedziałku.

Trzęsę się. Bez powodu, w stopniu niezozumiałym dla mnie. Ani mi zimno. Chciałbym wybiec z tych ścian, przegryźć się przez świat. Może uciec? Ale po co. Skoro i tak na koniec musiałbym wrócić tutaj. Substytuty życia społecznego, odwiedzający znajomi, przelotne rozmowy na gadu. Marnuję czas, dni się upodabniają. O pracy nawet nie chcę myśleć.

Tylko pstryk i już nie ma mnie.

Czuję się.. Sztuczny. Nie wiem co robić, nie wiem czy spać, nie wiem czy czytać, oglądać kolejny debilny serial, grać na PlayStation pożyczonym od Setha czy gapić się w sufit. Pakuję się na Omegle, piszę z przypadkowymi ludźmi. Głupota zabijająca czas. Nie wiem po co, tak naprawdę. Godziny, minuty, sekundy się upodabniają, ja się upłycam. To głupie, beznadziejne i irytujące uczucie. Złażę z parapetu, niewygodnie mi przez gips. Układam się w fatty i patrzę tępo na klawiaturę. Pustka, głupia, do wypełnienia. Przydałby się ktoś w zasięgu chociażby skype, żeby pomilczeć mi do słuchawek.

Irytuje mnie moje wyjałowienie na polu zainteresowań. Zostało mi dzisiaj słusznie zarzucone, że ze mną można pogadać o ciekawostkach z internetu, jakichś anegdotach, posłuchać o dniu.. I tyle. Nie stanowię równego partnera do ambitniejszej rozmowy dla już chyba nikogo. Nauczyłem się zdobywać wiedzę użyteczną wyłącznie dla mnie, tak jakoś. Bo to do pracy, bo to do życia codziennego, that's all. Przeszkadza mi to coraz bardziej w życiu codziennym, do stopnia niemożliwego.

Tak samo zatracam umiejętność myślenia abstrakcyjnego. Od tygodni się nie przydałem na tym polu nikomu. Źle mi, kurwa, źle. Nieswojo. Czuję, jakbym zatracał część siebie. Na rzecz czegoś, dla czego nawet nie warto. Jakiejś nudniejszej wersji siebie, nikisaku v1.1, pieprzonego pana Zenka spod trójki, co to pracuje, stosownie się uśmiecha, wyjdzie co jakiś czas do kina, może do teatru. Ale nie pogada, bo nie ma o czym. Wszystko chuj, cytując za Elektrycznymi Gitarami.

Znowu dziś chciałem odmienić świat
Ale z tego i tak nie wyszło nic
.

Atakują mnie popupy na różnych stronach oferując samochody, meble z ikei, darmowe domeny, nowego ajfona, powiększenie penisa, stosunek seksualny z moich najskrytszych fantazji, auto za kupon. RSS mówi mi, że Arnold Buzdygan zrobił z siebie pajaca, że ludzie są głupi, bo naukowcy odkryli, że coś, że play nie jest taki tani na jaki pozuje. Mam nowe trzy komiksy do przeczytania, jakieś pojedyncze newsy autorów tych komiksów. Egzystuję, trwam, puszczam liście. Poranny telefon od pijanego już kuzyna. Czasem boję się, że koniec końców będę taki jak on. Nie jest złym człowiekiem, po prostu mu się nie ułożyło. A Internet mi świadkiem, starał się i stara się nadal.

Obok leży książka. To nadal "Prawdziwe Życie Sebastiana Knighta" pióra Vladimira Nabokova. Przeczytam ją, w końcu muszę. Chcę? Pewnie też. Ale mam świadomość, że jej tak naprawdę nie zrozumiem, co wpędza mnie w osobiste, małe frustracje. Ale jak zacząłem, to dokończę.

Mam negatywne nastawienie ostatnio. I wkurza to ludzi. A ja nie rozumiem dlaczego, szczerze pisząc. W sensie, że może to być irytujące oczywiście.. Ale staram się unikać emanowania tym jakoś dookoła. Wyjątek jest tutaj, jako, że tu mi wolno wszystko.

Zachowuję się niestosownie. Wszędzie. Znów to usłyszałem. I znów mnie to uderzyło. Zawsze, jak mam wrażenie, że się poprawia to okazuje się, że po prostu ktoś znów udawał, że jest ok. Jestem na siebie zły. Jestem niepoprawny, a to naprawdę niedobrze. Nie wiem, co mam zrobić, żeby zacząć się prostować. Może wpechnę sobie kij w tyłek. Sztywni ludzie może nie są najlepsi na świecie, ale nie zachowują się tak niedorzecznie jak ja. A tak serio - nie wiem. Nie wiem co ze sobą zrobić. Toteż rozsiądę się teraz, wezmę książkę, której głębi nie zrozumiem, może zjem coś, potem pooglądam kolejny debilny odcinek kolejnego debilnego serialu i pójdę spać. A jutro od nowa to samo.

Nic to nic, przecież wiesz, przejdzie mi
Tylko deszcz zmyje z szyb brudny śnieg.

nikisaku

czwartek, 4 czerwca 2009

People c'mon.

Nie pisałem długo, bo spałem w środkach lokomocji. Dzisiaj niby też powinienem, ale pomyślałem, że może coś z siebie wypocę.

Moje problemy ze snem doszły do momentu, gdzie w łóżku sypiam po trzy godziny. Resztę dosypiam w autobusach. Zacząłem brać tabletki na uspokojenie, ale niewiele dają. Chciałbym wiedzieć, co to u mnie wywołuje, naprawdę. To koszmarnie denerwujące. Książki leżą niedoczytane, ja chodzę jak kłębek zmęczenia.

W pracy zrobiło się niemiło, zwolnienia idą pełną parą. Przestałem liczyć znajomych, którzy dostali papierek na do widzenia. Robert o mały włos uniknął cięć. W sumie nie uniknął, odpadł, ale udało mu się dość szybko wrócić. Co prawda gdzie indziej na magazynie i już nie mamy tak dobrego kontaktu, ale cieszę się, że nie poleciał.

Wczoraj z A. poszliśmy na wystawę Wildlife Photography do Gliwickiej palmiarni. Ostatni raz w tym przybytku byłem jeszcze z wycieczką szkolną z podstawówki. Było cudnie, taka wycieczka jest strasznie uspokajająca. Plus, zobaczyłem na żywo Waranka!

Sama wystawa była po prostu rewelacyjna. Zdjęcia porozmieszczano na całej przestrzeni palmiarni, a same foty były po prostu niesamowite. I miały świetne komentarze autorów. To naprawdę ludzie z dziką pasją, muszą to uwielbiać. Opisywali w krótkich słowach jak siedzieli godzinami i czekali na odpowiednie ujęcie. Jedne z tych, które mnie najbardziej ujęły, to ten, gdzie pewien pan starając się zrobić jak najlepsze ujęcie flamingów schodząc coraz niżej w pewnym momencie zorientował się, że leży już cały w ich odchodach i ten, gdzie fotograf stał próbując zrobić możliwie dobre ujęcie łososi, kiedy zorientował się, że metr od niego jest niedźwiedź. Jaki był piewszy odruch? Oczywiście zrobienie zdjęcia, a później dopiero oddalenie się od potencjalnie śmiertelnego zagrożenia.

Z samych zdjęć ciężko mi wybrać najlepsze, ale jedno mnie niemożliwie zachwyciło. Ujęcie jednej delty. Wyglądało po prostu niesamowicie. Jak metaliczna wstęga ciągnąca się w świecie. Zrobione w pełni przez naturę, widok jak z cyberpunk.

Jadąc autobusem zauważyłem, że od wielu lat pokonuję tą samą trasę, przez ileś miast. Nie jest to odkrycie szczególnie szokujące, prawda. Ale chodzi mi o to, że tak na dobrą sprawę nie znam tych miast w ogóle, poza tym co widzę przez szczelną puszkę autobusu. Nabrałem ochoty na spacer z Gliwic do Katowic, kiedyś. Żebym mógł w końcu poznać te miasta jakkolwiek bliżej. Trzydzieści kilometrów w jedną stronę pewnie jest dobre dla zdrowia czy coś. Pomimo tego, że naprawdę nie lubię Śląska za szarość, ludzi wypranych z wielu rzeczy czy dresiarstwo, czuję się w moralnym obowiązku to zrobić. Pewnie nigdy mi się nie uda, ale pomyśleć warto.

Układaliśmy z A. wczoraj pierwszy wakacyjny zarys planowy. Pojawił się na nim Art Boom Festival w Krakowie, Off Festiwal, ale stało się to opcjonalne, ponieważ zniknęły już czterodniowe karnety, wycieczka nad morze, mój wyjazd do Jastrzębia, a A. do Grudziądza, wycieczka do mojej Siostry [jako, że przeprowadzi się już z rodziną do domu i nas zaprasza], przyjazd Komciaka. Wiele z tego oczywiście ma jeszcze termin losowy i niepewny, ale jest to do umieszczenia.

Muszę ponownie zabrać się za rzucanie palenia. Zaczynam mieć już przez to cholerstwo problemy. Kłuje mnie serce i zbyt często mam płytki oddech, nie mogę złapać tchu. Cóż. Będzie znów ciężko jak diabli.

Tak naprawdę nie wiem już co pisać, to wrócę do czytania The Order of the Stick, wciągnąłem się w to dzięki Blejkowi. Do następnego, czy coś.


nikisaku