poniedziałek, 24 maja 2010

Oranżada

Juwenalia minęły. Było fajnie, naprawdę. Krótki odpis energii:

Zabrze
Tradycyjna piątkowa noc z Sethem, piwem, papierosami i telewizją. Miło, luźno, szybko. Oczekiwanie do bladego rana na to, żeby zobaczyć jak Mariusz Pudzianowski jest wprasowywany w ring. Aż go żal było. W sobotni poranek kolejny rytuał czyli oglądanie Hanny Montany. W końcu trzeba poznać wroga, nie? Muszę przyznać, że to naprawdę okropny, okropny serial. Cieszę się, że moje dzieciństwo obyło się bez takich rzeczy.

Kilka telefonów, dogranie się, wpakowanie się w autobus do Gliwic, dzielenie jednych słuchawek, zbieranie głupich spojrzeń. Jesteśmy młodzi, świat jest nasz, bite us.

Gliwice
Podejście pod Piasta, gdzie już czekali Blejk, Greg i Atta. Wejście w pięć osób do Susan [Opel Tigra] jako przeżycie zdecydowanie zbliżające. Zwłaszcza jak się siedzi na środku z tyłu. Droga szybka, śmieszna, sympatyczna, pełna pozytywnych emocji. W sumie po przystanku u babci Setha położyliśmy tylne siedzenia i leżeliśmy wyciągnięci na przestrzeni bagażnika wzbudzając grozę w babciach jadących za nami. Jazda, gaz, już widać cel.

Katowice - Muchowiec
I oto jesteśmy. Katowickie lotnisko pełne błota, powoli zapełniające się ludźmi, miejsce w ogródku piwnym gdzie przeczekaliśmy pierwsze dwa zespoły. Jeden brzmiał tak, że będzie supportem do końca życia, drugi nawet jakoś rokuje. Polowanie na darmowe znajdźki, puszki nowego Liptona, wisiorki, badge, smycze. Parę znajomych twarzy, jakieś paluszki, jakiś gimnazjalista robiący pajacyki za papierosa.

I w końcu wchodzą na scenę. Rozstawiają się. Jeszcze bieg z Blejkiem przed wejście na piwo z jego znajomymi, jeszcze parę zdań, już wracamy i już słyszymy pierwsze nuty, pierwsze słowa.

Ta porąbana noc! I porąbane sny!
Koniec Świata. Pierwsze tony inauguracją następnej szybkiej godziny, ludzie napierają na barierki, krzyczą, dławią się śliną, ktoś pijany już się osuwa na czyjeś ramiona, a to przecież dopiero początek. Wpadam między ludzi, gdzie zostaję do końca koncertu. Po trzeciej piosence zaczynasz poznawać twarze w tłumie, po piątej już znasz je wszystkie, a one wszystkie znają ciebie. Przybijasz piątki, pomagasz wstać, błoto wciąga buty przy każdym lądowaniu, brakuje oddechu, wyciągasz pięść w powietrze. Teraz, szybciej, bardziej, mocniej, tak. W pewnym momencie słyszę "Podnosimy kolegę!" i czuję, że idę w powietrze, przeniesiono mnie na rękach za barierki, w tle leci Pust Wsiegda, biegnę z powrotem przed scenę, wywracam się na zakręcie kompletnie brudząc się błotem i cały roześmiany nawet nie czuję zmęczenia, wracam w tłum ludzi. Wystrzał energii, kolor szalony, radość.

Ale wszystko się kończy. Po koncercie ochłonąć, odnaleźć się, zaczepić jeszcze o paru znajomych na terenie lotniska i trzeba spadać. Zaczepiliśmy jeszcze o pizzę, Greg nas podrzucił do Gliwic. Poszedłem przesiedzieć do rana u Blejka, wymordowałem wiekszość świata w Pandemic i z rana pojechałem spać do Nory. Było dobrze. Mam nadzieję, że jeszcze to kiedyś powtórzymy.


nikisaku

środa, 19 maja 2010

Trzy kolory - kolor szalony.

Tańczę. Muzyka leci z głośników Raziela zarzynając je bezlitośnie, a ja skaczę, macham głową, odbijam się od meblościanki, stolika, łóżka i telewizora. Skaczę, nucę, fałszuję, przemieszczam się chaotycznie.

"Elenore, gee, I think you're swell and you really do me well."

Skaczę, bo to mi daję jakąś formę ucieczki. Jak staję się statyczny to zaczynam się rozsypywać. Retrospektywne kadry jak w tych kiepskich filmach kiedy główny bohater zaczyna sobie przypominać swoje życie i je analizować, dobrze lub źle. Sceny przelatują, montaż przyspiesza.

"People try to put us down! Talking 'bout my generation."

A ja się nie poddaję! Ja skaczę, ja oddycham, ja wciąż tu kurwa jestem! Ja wciąż walczę, ja wciąż biegnę, bo wierzę, że to ma cel! Biorę marker, piszę kolejną sentencję na ścianie. Podskakuję już spocony do paczki papierosów, odpalam jednego, rozpuszczone włosy prawie wpadają w płomień. Pociągm łyk z butelki Pepsi i wracam do szalonego wiru.

"Get up, get up, get up and jump!"

Prezydent umarł, ja tańczę. Byłem na konwencie, tańczę. Zaliczyłem kolejne SPODkanie mangowe, skaczę. Odwiedzali mnie ludzie z różnych rejonów naszego kraju, stolicy, Poznania, Jastrzębia, ja zabijam kolejną piosenkę swoim głosem. Zjeździłem kawałek kraju, odbijam się od ściany. Dostałem słonecznik, nazwałem go Ignacy, stoi w kuchni, ja dalej w ruchu.

"Hey-yeah, I'm the one that you wanted, hey-yeah, the superbeast!"

Tak, tak, szybciej, bardziej, okręcam się w dymie, pies dawno zwiał do kuchni, szczury po prostu śpią w klatcem poruszają się jak wpadam do kuchni po coś do jedzenia i herbatę. Szaleństwo to metoda. jeżeli w zamkniętej przestrzeni rozsypiesz odpowiednio duzo kolorowych kulek to w końcu powstanie sztuka. Przyj, twórz! "Pierdolę, zostanę Hokage", "Gdybyś wrócił na smoku", sto tysięcy pomysłów. Wszystkie dobre. Buduję sobie cele w życiu, mam kierunki, mam za czym podążać, muszę tylko podpalić te resztki sił we mnie się tlące!

"Meine liebe damme und meine liebe herren! Pod klub już dojechał sprzęt legendarnym kontenerem. Chłopakom się gotuje w butach a laskom cieknie ślina, dobry wieczór, czołem i cześć, przedstawienie czas zaczynać!"

Polska się zalewa, ja się zalałem już wystarczająco dużo razy. Życie po jednym schemacie też jest męczące. W tygodniu praca, w piątek i czasem sobotę nocowanie kogoś. Mieszkam już całkiem całkiem sam, może już za niedługo nie, może nadal tak, kto to wie. Już jakiś czas temu zacząłem brać się za siebie, zacząłem walczyć, upadłem po drodze tysiąc razy, krwawiłem, dostawałem wpierdol, dosłownie i w przenośni. I chociaż teraz jest tak kurewsko źle to pozostaję w ruchu, bo jak tylko usiądę to umieram. Jem w przelocie, kręcę się, wciągam dym z gęstego powietrza wypełniającego Norę. T-shirt klei mi się do ciała, uchylam okno, trochę ochhrypłej muzyki ucieka do świata. Macie, bierzcie i wpychajcie sobie w uszy wszyscy, to jest bowiem nuta moja, stałego i ciągłego zbawienia. Kolejne cegły rozkruszają się, pękam, ludzie do mnie przychodzą, ludzie mnie poznają, ludzie ode mnie uciekają, ludzie nie chcą mnie znać. Kolejny napis dorzucony do zapchanych markerem ścian - The more I know the less I care.

"Przemyca mnie życie w szaleństwie przez mgłę, chodź wódki się ze mną napijesz! Tu wódka jest dobra, choć czasy są złe a życie naprawdę jest żywe!"

Moja siostra jest znów w ciąży. Poród zaplanowany na grudzień, śmiesznie by było gdyby się złożyło z moimi urodzinami. Znów będę wujkiem! Kolejny papieros, kaszel, trochę oddechu do odzyskania. Nie mam internetu od jakiegoś czasu, zdziwiłem się, że ludzie zaczęli za mną dzwonić. Miłe. Walczę, nie poddam się, będę jeżdzącym na smokach pieprzonym Hokage, będę tym, na co mnie stać. Nie mogę teraz upaść, chociaż dużo bardziej się wlokę niż idę. Upadam na łóżko tracąc oddech. Nie. Poddam. Się. Obiecałem to sobie, kurwa, oobiecałem. Spłonę w szaleństwie, ale będę wiedział, że zrobiłem wszystko. Wierzcie we mnie.

"Let's dance! Put on your red shoes and dance to the song the're playing on the radio!"


nikisaku