poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Wirtualni chłopcy.

Odpowiedzi, elaboraty, teksty. Przekaz odebrany, wybacz.

Dość o tobie. Już na zawsze.

Znacie te chwile, kiedy ma się ochotę wstać i wyjść? My tak mieliśmy, my czyli ja i Blejk. Wspomniany wcześniej wielki trip przez pół naszego kraju, który zaczął się średnim dniem. Końcówka zwolnienia lekarskiego, trzecie piwo, druga paczka fajek, chęć ucieczki.

To uciekliśmy.

Zapytaliśmy się Zbroja czy nas rozbije. Jasne, spoko, wpadajcie o każdej. Długa, dobra noc, magia tego Krakowskiego mieszkania, Zbroj, Skarża, Muszy, Wojtaszek, narkotyki, Dragon Ball, muzyka, tempo, łóżko, zatarcie rzeczywistosci. Rozmaz percepcji, brutalne zabójstwo na błędniku, humor plus sto dwadzieścia, dobre ręce w które się oddaję.

Pobudka na następny dzień, śniadanie, zbiórka, plan, telefon do palnika, dogranie pociągów i autobusów i już jedziemy z Krakowa do Wrocławia, we Wrocławiu lecimy na PKS do Strzegomia, wpis na facebooku, jeszcze godzina, jeszcze pół, już poznaję dworzec, tam stoi palnik. Moja ostoja spokoju, idziemy w trójkę na stację benzynową, kupujemy parę piw i idziemy posiedzieć, odpocząć, wykąpać się i obejrzeć dobry film. Jest super, jest zajebiście, trollujemy ludzi na chatroulette, jemy boskie curry, czas spać.

Kolejny dzień, ostatni przystanek, jedziemy na Poznań, nie byłem tam od podstawówki. Trzy w sumie niedługie godziny w pociągu, w sumie po tym, co mamy za sobą to już spoko. Odebrani z dworca, zabrani na spacer i do knajpy, bardzo ładnej knajpy, zabrani do mieszkania, bardzo ładnie urządzonego, z zaskoczenia zabrani na imprezę urodzinową, bardzo uroczą. Rano obudzeni przez Ajniego, który pokazał nam drogę na dworzec i zadbał, żebyśmy nie spóźnili się na nasz pociąg, Dobry człowiek.

Pociąg, wracamy, pilnujemy godziny, starannie wydzielamy ostatnie papierosy, śmiejemy się, śmierdzimy i jesteśmy nieogoleni, dopijamy resztki pepsi z KFC i jesteśmy zmęczeni, ale zadowoleni. Jest świetnie, kurczę, dobrze, taka podróż jest nam potrzebna od czasu do czasu. Nie dbać o pieniądze, nie dbać o żarcie, bo wszędzie mamy kogoś, kto się nami zajmie, a my jakoś się postaramy odwdzięczyć z czasem. Dziękujemy wam za przyjęcie dwóch uciekinierów. Polecamy się na przyszłość.

A teraz weźmy linię czasową i przesuńmy do przodu.

Pomijając to, że po drodze okazało się, że mam lewą nogę dłuższą od prawej i obniżoną miednicę to zostałem skopany na ulicy przez bandę dresów, co zaowocowało ciekawymi problemami z ręką, to mamy okres świąteczny, tak zwany.

Do jego plusów mogę dać to, że przyjechała Kapelino, moja stosunkowo świeża przyjaciółka w statusie siostry. Zaciągnęła mnie na spacer, pokazując okolicę w której mieszkam i wprowadzając w czysty zachwyt. Okazało się, że mam las, mam pola, mam staw, mam dwie stadniny, mam wszystko w zasięgu dłuższego spaceru. Pozostaje tylko poczekać na ciepłe dni, kupić odtwarzacz mp3, złapać dobrą lekturę i udać się nad staw. Będzie fajnie.

Mamy święta, chowam się u Blejka przed rodziną i uśmiechami dookoła. Udało mi się wysiedzieć dokładnie tyle, ile trzeba, położyć Wiktora spać, wysłuchać irytacji Anki. Poszedłem zabijać tony kosmicznych zmutowanych robaków w Global Defense Force na kanapie Blejka. My mamy nasz świąteczny nastrój, złożony z South Parka, fioletowej krwi pająków wielkości domów jednorodzinnych, Dębowych Mocnych i braku papierosów. Wirtualni chłopcy.

A teraz siedzę na tyłku, mam na uszch moje nowe słuchawki, odpalam raz po raz linki od ludzi z gadu, w tle telewizja pakuje mi w kąt widzenia reklamy, telefon leży obok w pozycji wyczekującej na sygnał do opuszczenia Gliwic. Jeszcze trochę.

A jak wrócę do mojej nory, to wezmę marker i narysuję na ścianie pisankę. Tak świątecznie.


nikisaku