poniedziałek, 7 lutego 2011

Posłowie.

Myślę, że jakaś forma zakończenia by się przydała. Po niespełna roku, ale jednak zawsze coś. Dzięki za czytanie tego bloga, przeniosłem się na następny, kto chętny linka niech mi da znać. Nie ma co się łudzić, że nie będzie publiczny w żaden sposób, prawda?

Kurtyna tutaj niemniej opada, woźny zgarnia ostatnie kurze, a ja kłaniam się nisko i z właściwym godzinie zmęczeniem udaję się do łóżka. Jeszcze raz dzięki, chociaż nie było was wielu. Miłego dnia.

poniedziałek, 24 maja 2010

Oranżada

Juwenalia minęły. Było fajnie, naprawdę. Krótki odpis energii:

Zabrze
Tradycyjna piątkowa noc z Sethem, piwem, papierosami i telewizją. Miło, luźno, szybko. Oczekiwanie do bladego rana na to, żeby zobaczyć jak Mariusz Pudzianowski jest wprasowywany w ring. Aż go żal było. W sobotni poranek kolejny rytuał czyli oglądanie Hanny Montany. W końcu trzeba poznać wroga, nie? Muszę przyznać, że to naprawdę okropny, okropny serial. Cieszę się, że moje dzieciństwo obyło się bez takich rzeczy.

Kilka telefonów, dogranie się, wpakowanie się w autobus do Gliwic, dzielenie jednych słuchawek, zbieranie głupich spojrzeń. Jesteśmy młodzi, świat jest nasz, bite us.

Gliwice
Podejście pod Piasta, gdzie już czekali Blejk, Greg i Atta. Wejście w pięć osób do Susan [Opel Tigra] jako przeżycie zdecydowanie zbliżające. Zwłaszcza jak się siedzi na środku z tyłu. Droga szybka, śmieszna, sympatyczna, pełna pozytywnych emocji. W sumie po przystanku u babci Setha położyliśmy tylne siedzenia i leżeliśmy wyciągnięci na przestrzeni bagażnika wzbudzając grozę w babciach jadących za nami. Jazda, gaz, już widać cel.

Katowice - Muchowiec
I oto jesteśmy. Katowickie lotnisko pełne błota, powoli zapełniające się ludźmi, miejsce w ogródku piwnym gdzie przeczekaliśmy pierwsze dwa zespoły. Jeden brzmiał tak, że będzie supportem do końca życia, drugi nawet jakoś rokuje. Polowanie na darmowe znajdźki, puszki nowego Liptona, wisiorki, badge, smycze. Parę znajomych twarzy, jakieś paluszki, jakiś gimnazjalista robiący pajacyki za papierosa.

I w końcu wchodzą na scenę. Rozstawiają się. Jeszcze bieg z Blejkiem przed wejście na piwo z jego znajomymi, jeszcze parę zdań, już wracamy i już słyszymy pierwsze nuty, pierwsze słowa.

Ta porąbana noc! I porąbane sny!
Koniec Świata. Pierwsze tony inauguracją następnej szybkiej godziny, ludzie napierają na barierki, krzyczą, dławią się śliną, ktoś pijany już się osuwa na czyjeś ramiona, a to przecież dopiero początek. Wpadam między ludzi, gdzie zostaję do końca koncertu. Po trzeciej piosence zaczynasz poznawać twarze w tłumie, po piątej już znasz je wszystkie, a one wszystkie znają ciebie. Przybijasz piątki, pomagasz wstać, błoto wciąga buty przy każdym lądowaniu, brakuje oddechu, wyciągasz pięść w powietrze. Teraz, szybciej, bardziej, mocniej, tak. W pewnym momencie słyszę "Podnosimy kolegę!" i czuję, że idę w powietrze, przeniesiono mnie na rękach za barierki, w tle leci Pust Wsiegda, biegnę z powrotem przed scenę, wywracam się na zakręcie kompletnie brudząc się błotem i cały roześmiany nawet nie czuję zmęczenia, wracam w tłum ludzi. Wystrzał energii, kolor szalony, radość.

Ale wszystko się kończy. Po koncercie ochłonąć, odnaleźć się, zaczepić jeszcze o paru znajomych na terenie lotniska i trzeba spadać. Zaczepiliśmy jeszcze o pizzę, Greg nas podrzucił do Gliwic. Poszedłem przesiedzieć do rana u Blejka, wymordowałem wiekszość świata w Pandemic i z rana pojechałem spać do Nory. Było dobrze. Mam nadzieję, że jeszcze to kiedyś powtórzymy.


nikisaku

środa, 19 maja 2010

Trzy kolory - kolor szalony.

Tańczę. Muzyka leci z głośników Raziela zarzynając je bezlitośnie, a ja skaczę, macham głową, odbijam się od meblościanki, stolika, łóżka i telewizora. Skaczę, nucę, fałszuję, przemieszczam się chaotycznie.

"Elenore, gee, I think you're swell and you really do me well."

Skaczę, bo to mi daję jakąś formę ucieczki. Jak staję się statyczny to zaczynam się rozsypywać. Retrospektywne kadry jak w tych kiepskich filmach kiedy główny bohater zaczyna sobie przypominać swoje życie i je analizować, dobrze lub źle. Sceny przelatują, montaż przyspiesza.

"People try to put us down! Talking 'bout my generation."

A ja się nie poddaję! Ja skaczę, ja oddycham, ja wciąż tu kurwa jestem! Ja wciąż walczę, ja wciąż biegnę, bo wierzę, że to ma cel! Biorę marker, piszę kolejną sentencję na ścianie. Podskakuję już spocony do paczki papierosów, odpalam jednego, rozpuszczone włosy prawie wpadają w płomień. Pociągm łyk z butelki Pepsi i wracam do szalonego wiru.

"Get up, get up, get up and jump!"

Prezydent umarł, ja tańczę. Byłem na konwencie, tańczę. Zaliczyłem kolejne SPODkanie mangowe, skaczę. Odwiedzali mnie ludzie z różnych rejonów naszego kraju, stolicy, Poznania, Jastrzębia, ja zabijam kolejną piosenkę swoim głosem. Zjeździłem kawałek kraju, odbijam się od ściany. Dostałem słonecznik, nazwałem go Ignacy, stoi w kuchni, ja dalej w ruchu.

"Hey-yeah, I'm the one that you wanted, hey-yeah, the superbeast!"

Tak, tak, szybciej, bardziej, okręcam się w dymie, pies dawno zwiał do kuchni, szczury po prostu śpią w klatcem poruszają się jak wpadam do kuchni po coś do jedzenia i herbatę. Szaleństwo to metoda. jeżeli w zamkniętej przestrzeni rozsypiesz odpowiednio duzo kolorowych kulek to w końcu powstanie sztuka. Przyj, twórz! "Pierdolę, zostanę Hokage", "Gdybyś wrócił na smoku", sto tysięcy pomysłów. Wszystkie dobre. Buduję sobie cele w życiu, mam kierunki, mam za czym podążać, muszę tylko podpalić te resztki sił we mnie się tlące!

"Meine liebe damme und meine liebe herren! Pod klub już dojechał sprzęt legendarnym kontenerem. Chłopakom się gotuje w butach a laskom cieknie ślina, dobry wieczór, czołem i cześć, przedstawienie czas zaczynać!"

Polska się zalewa, ja się zalałem już wystarczająco dużo razy. Życie po jednym schemacie też jest męczące. W tygodniu praca, w piątek i czasem sobotę nocowanie kogoś. Mieszkam już całkiem całkiem sam, może już za niedługo nie, może nadal tak, kto to wie. Już jakiś czas temu zacząłem brać się za siebie, zacząłem walczyć, upadłem po drodze tysiąc razy, krwawiłem, dostawałem wpierdol, dosłownie i w przenośni. I chociaż teraz jest tak kurewsko źle to pozostaję w ruchu, bo jak tylko usiądę to umieram. Jem w przelocie, kręcę się, wciągam dym z gęstego powietrza wypełniającego Norę. T-shirt klei mi się do ciała, uchylam okno, trochę ochhrypłej muzyki ucieka do świata. Macie, bierzcie i wpychajcie sobie w uszy wszyscy, to jest bowiem nuta moja, stałego i ciągłego zbawienia. Kolejne cegły rozkruszają się, pękam, ludzie do mnie przychodzą, ludzie mnie poznają, ludzie ode mnie uciekają, ludzie nie chcą mnie znać. Kolejny napis dorzucony do zapchanych markerem ścian - The more I know the less I care.

"Przemyca mnie życie w szaleństwie przez mgłę, chodź wódki się ze mną napijesz! Tu wódka jest dobra, choć czasy są złe a życie naprawdę jest żywe!"

Moja siostra jest znów w ciąży. Poród zaplanowany na grudzień, śmiesznie by było gdyby się złożyło z moimi urodzinami. Znów będę wujkiem! Kolejny papieros, kaszel, trochę oddechu do odzyskania. Nie mam internetu od jakiegoś czasu, zdziwiłem się, że ludzie zaczęli za mną dzwonić. Miłe. Walczę, nie poddam się, będę jeżdzącym na smokach pieprzonym Hokage, będę tym, na co mnie stać. Nie mogę teraz upaść, chociaż dużo bardziej się wlokę niż idę. Upadam na łóżko tracąc oddech. Nie. Poddam. Się. Obiecałem to sobie, kurwa, oobiecałem. Spłonę w szaleństwie, ale będę wiedział, że zrobiłem wszystko. Wierzcie we mnie.

"Let's dance! Put on your red shoes and dance to the song the're playing on the radio!"


nikisaku

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Wirtualni chłopcy.

Odpowiedzi, elaboraty, teksty. Przekaz odebrany, wybacz.

Dość o tobie. Już na zawsze.

Znacie te chwile, kiedy ma się ochotę wstać i wyjść? My tak mieliśmy, my czyli ja i Blejk. Wspomniany wcześniej wielki trip przez pół naszego kraju, który zaczął się średnim dniem. Końcówka zwolnienia lekarskiego, trzecie piwo, druga paczka fajek, chęć ucieczki.

To uciekliśmy.

Zapytaliśmy się Zbroja czy nas rozbije. Jasne, spoko, wpadajcie o każdej. Długa, dobra noc, magia tego Krakowskiego mieszkania, Zbroj, Skarża, Muszy, Wojtaszek, narkotyki, Dragon Ball, muzyka, tempo, łóżko, zatarcie rzeczywistosci. Rozmaz percepcji, brutalne zabójstwo na błędniku, humor plus sto dwadzieścia, dobre ręce w które się oddaję.

Pobudka na następny dzień, śniadanie, zbiórka, plan, telefon do palnika, dogranie pociągów i autobusów i już jedziemy z Krakowa do Wrocławia, we Wrocławiu lecimy na PKS do Strzegomia, wpis na facebooku, jeszcze godzina, jeszcze pół, już poznaję dworzec, tam stoi palnik. Moja ostoja spokoju, idziemy w trójkę na stację benzynową, kupujemy parę piw i idziemy posiedzieć, odpocząć, wykąpać się i obejrzeć dobry film. Jest super, jest zajebiście, trollujemy ludzi na chatroulette, jemy boskie curry, czas spać.

Kolejny dzień, ostatni przystanek, jedziemy na Poznań, nie byłem tam od podstawówki. Trzy w sumie niedługie godziny w pociągu, w sumie po tym, co mamy za sobą to już spoko. Odebrani z dworca, zabrani na spacer i do knajpy, bardzo ładnej knajpy, zabrani do mieszkania, bardzo ładnie urządzonego, z zaskoczenia zabrani na imprezę urodzinową, bardzo uroczą. Rano obudzeni przez Ajniego, który pokazał nam drogę na dworzec i zadbał, żebyśmy nie spóźnili się na nasz pociąg, Dobry człowiek.

Pociąg, wracamy, pilnujemy godziny, starannie wydzielamy ostatnie papierosy, śmiejemy się, śmierdzimy i jesteśmy nieogoleni, dopijamy resztki pepsi z KFC i jesteśmy zmęczeni, ale zadowoleni. Jest świetnie, kurczę, dobrze, taka podróż jest nam potrzebna od czasu do czasu. Nie dbać o pieniądze, nie dbać o żarcie, bo wszędzie mamy kogoś, kto się nami zajmie, a my jakoś się postaramy odwdzięczyć z czasem. Dziękujemy wam za przyjęcie dwóch uciekinierów. Polecamy się na przyszłość.

A teraz weźmy linię czasową i przesuńmy do przodu.

Pomijając to, że po drodze okazało się, że mam lewą nogę dłuższą od prawej i obniżoną miednicę to zostałem skopany na ulicy przez bandę dresów, co zaowocowało ciekawymi problemami z ręką, to mamy okres świąteczny, tak zwany.

Do jego plusów mogę dać to, że przyjechała Kapelino, moja stosunkowo świeża przyjaciółka w statusie siostry. Zaciągnęła mnie na spacer, pokazując okolicę w której mieszkam i wprowadzając w czysty zachwyt. Okazało się, że mam las, mam pola, mam staw, mam dwie stadniny, mam wszystko w zasięgu dłuższego spaceru. Pozostaje tylko poczekać na ciepłe dni, kupić odtwarzacz mp3, złapać dobrą lekturę i udać się nad staw. Będzie fajnie.

Mamy święta, chowam się u Blejka przed rodziną i uśmiechami dookoła. Udało mi się wysiedzieć dokładnie tyle, ile trzeba, położyć Wiktora spać, wysłuchać irytacji Anki. Poszedłem zabijać tony kosmicznych zmutowanych robaków w Global Defense Force na kanapie Blejka. My mamy nasz świąteczny nastrój, złożony z South Parka, fioletowej krwi pająków wielkości domów jednorodzinnych, Dębowych Mocnych i braku papierosów. Wirtualni chłopcy.

A teraz siedzę na tyłku, mam na uszch moje nowe słuchawki, odpalam raz po raz linki od ludzi z gadu, w tle telewizja pakuje mi w kąt widzenia reklamy, telefon leży obok w pozycji wyczekującej na sygnał do opuszczenia Gliwic. Jeszcze trochę.

A jak wrócę do mojej nory, to wezmę marker i narysuję na ścianie pisankę. Tak świątecznie.


nikisaku

niedziela, 21 marca 2010

On the corner of main street.

Garaż, Gliwice, głośnik za plecami, Raziel w prądzie, ja pijący samotnie wsród uszczuplającego się tłumu dookoła. Ciekawie.

Ciekawość.

Zżerający mnie od środka gad, po którymśtam piwie. Barman na mój widok najpierw otwiera piwo, potem z grzeczności pyta się, czy to to, chociaż doskonale wie, że innego nie pijam tutaj. Dzisiaj nocleg u babci. Musiałem się z kimś spotkać, chociaż nasze rozmowy noszą klauzulę tajności. Przyjaciel, intrygujący, ale bliski

Ostatnio dużo się działo. Na koniec zwolnienia lekarskiego przejechałem z Blejkiem pół kraju trasą Gliwice -> Kraków -> Wrocław -> Strzegom -> Wrocław -> Poznań -> Zabrze w jakieś cztery dni. Nie mam już na jedzenie, ale przydało się.

Wyhodowałem w sobie socjopatię, wiesz? Może nie tyle wyhodowałem, co pozwoliłem jej ostatnio rozkwitnąć. Zajebista sprawa. Jest delikatna, nieszkodliwa i stawia mi ścianę przed ludźmi. Złapałem dystans, którego nie potrafiłem odnaleźć przy Tobie, jak wszystko spierdoliłem. Sporo się nauczyłem. Parę ludzi skrzywdziłem. Paru pomogłem. Byłabyś ze mnie dumna? Nie wiem. Możliwe. I tak pewnie dzisiaj gówno cię obchodzę.

Przeglądając pliki wpadłem na twoje zdjęcie w tej białej sukience, którą przymierzyłaś na moją prośbę. Wyglądałaś pięknie. Ciekaw jestem ile z tego piękna zostało. Słyszałem, że trochę się zmieniłaś, że już nie ma tej ciebie, którą kochałem. Kocham?

Uczucia mam spłycone, nakierowane na zimną puszkę piwa wieczorem, paczkę fajek na następny dzień, raz na jakiś czas ten czy inny narkotyk wpuszczany w mój organizm. Jak stąd wyjdę to odruchowo spojrzę w twoje okno sprawdzając, czy pali się u ciebie światło. Nie poradzę, zawsze jak tędy idę to się na nie patrzę. Czuję się jak jakiś stalker. I tak sama doskonale wiesz, że zawsze będziesz miała dosyć szczególne miejsce w moim sercu. Podeptaliśmy siebie, prawda, ale i tak wiele wyniosłem, wiele do mnie dotarło później.

Opowiedziałbym ci że poznałem Adriana. Opowiedziałbym ci kogo skrzywdziłem, opowiedziałbym ci co robiłem, opisałbym ci moją norę.

Moja nora. Ciasna, nieduża, bez kawałka sufitu w kuchni, tak naprawdę za ciasna na dwie osoby, z zapychającą się toaletą, śmierdząca alkoholem, papierosami, mną, ze ścianami popisanymi markerem. W pewien sposób substytut mojej duszy, jedyne miejsce, gdzie czuję się dobrze samotnie. Odwiedzają mnie ludzie, czasem robię za lecznicę, czasem jest to lecznica dla mnie. W jednej linii telewizor i monitor. Jest mi tam tak kurewsko dobrze. Nie chcę stamtąd uciekać. Tam uciekam.

Tęsknię? Nie wiem. Brakuje mi rozmów z tobą tak stymulujących moją psychikę chociaż często kończących się kłotniami z mojej winy. Mam paru nowych przyjaciół, mam paru starych. Mam paru ludzi, którzy myślą, że są moimi przyjaciółmi. Mam paru ludz, którym na mnie zależy.

Szymon zbiera puste butelki po piwie z obojętną miną. Kiedyś mi powiedział, że jestem szczeniakiem, jak mu po dłuższym czasie powiedziałem, że miał więcej niż rację, tylko szkoda, że dowiaduję się tego po takiej odległości od stwierdzenia faktu wzruszył tylko ramionami, uśmiechnął się obojętnie i powiedział, że nawet tego nie pamięta.

Chciałbym zaprzyjaźnić się z tobą od nowa. Cofnąć się do punktu zero, jeżeli w ogóle nadal tu zaglądasz. Nie jest mi źle ani dobrze. Jestem neutralny. Kontakt do mnie pewnie masz. Jak Kapłanka siedziała ze mną na Skype późną nocą a ja jej powiedziałem, że pamiętam twój numer niezależnie od tego jak bardzo naćpany czy pijany jestem to powiedziała po prostu, że to smutne.

Kaszlę, dym nie tam, gdzie powinien. Śmierć, śmierć, śmierć, koniec. Odległość między moim aktualnym stanem a warzywem coraz mniejsza, jak sądze. Osobiście daję sobie jakieś dwadzieścia lat do stanu wegetatywnego. Ciekawe czy uda mi się je dobrze zagospodarować.

Ważne, żeby zyć tak, żeby niczego nie żałować, nie?

Robi się późno, lokal się wyludnia. Trzeba się powoli zbierać, wykąpać i wyspać. Jutro pracowity dzień. Nie jest mi źle, nie jest mi dobrze. Jest mi idealnie nijak. Dobranoc.


nikisaku

czwartek, 4 marca 2010

"Między ‘Ty’ a ‘Ty chuju’ jest bardzo cienka granica”

Gwoli wyjaśnienia: cytat z tytułu jest autorstwa Jacka Barciaka.

Siedzę przed moim ładnym netbookiem zaopatrzonym w ładny Windows7 Ultimate, pijąc herbatę z mojego ładnego kubka i zerkając na mój ładny telefon czy ktoś sobie nie przypomni o moim istnieniu po pierwszej w nocy. Raczej nie ma zamiaru, co nawet jest ok.

Uroki L-4 są niesamowite. Od ponad tygodnia praktycznie nie ruszam się z łóżka. Głównie z winy kompletnie rozpieprzonego kręgosłupa. Dzięki temu posiadam luksus bezsenności, a co za tym idzie konkretne przestawienie doby. Ostatnio zacząłem budzić się o siedemnastej. Wróciłem do aktywnego nałogu papierosów jakiś tydzień po rozstaniu się, ale to było dosyć oczywiste - od razu mówiłem, że jak tylko podreperuję gardło to znów zacznę marszować z moimi małymi żołnierzami śmierci.

Dzisiaj, no, wczoraj przestałem przyjmować antybiotyk. Moje osiągnięcia przez ten tydzień zamykają się w tym, że prawie wyczerpałem mój miesięczny limit transferu internetowego w tydzień (ach, ta pornografia), przeszedłem Naruto: Ultimate Battle 5 na PlayStation 2 w stopniu zadowalającym (odblokowałem wszystkie postaci do Free Battle), obejrzałem pierwszy sezon [ScrubS], przeczytałem Midori no Hibi i widziałem mojego współlokatora.

To ostatnie jest wyczynem o tyle, że z racji posiadania zepsutych zatok więcej czasu spędza u matki niż w domu. Wczoraj odebrałem sms "wrócę w poniedziałek". Michał sam w domu, party hard!

Konkretny plus tego, że mój kręgosłup prowadzi mnie do wózka inwalidzkiego ręka w kręg jest taki, że przynajmniej mogę pobawić się trochę ze szczurami. Chociaż zazwyczaj wychodzę z tych bojów z bardzo podrapanym karkiem, a dwa zadowolone szczurze łby śpią wplątane w moje włosy.

Weekendowe odwiedziny Blejka zaoowocowały dwiema growymi nocami, rozwinięciem zagadnienia "długość momentu w chwili" (dziękujemy, Polsat) i smsem do wróżki w sprawie długości momentu a długości chwili.

Rozglądam się po mojej osobistej norze. Moja osobista nora posiada dzurę w suficie w kuchni, wszędobylski zapach papierosów, parę rzeczy w lodówce, zapchaną toaletę którą jutro się zajmę (muszę zdążyć przed przyjazdem NMXa), stosunkowo małą powierzchnię mieszkalną i dosyć sporo dupereli moich i współspacza. Lubię to miejsce. Naprawdę lubię. Jak spędzałem zeszłoroczne L-4 w Gliwicach to myślałem, że mnie rozniesie. Jak spędzam aktualne tutaj to jest mi dobrze i najchętniej nigdzie bym się nie ruszał. Ale może to przez perspektywę wróćenia do miejsca pracy?

Tutaj czas na wyjaśnienie tytułu notki. Odnosi się głównie do chujów z którymi pracuję. Bardzo mądre zdanie powiedziane przez jednego z nich stało się moją myślą przewodnią - "W pracy nie ma kolegów". Prędzej czy później ludzie wykorzystają cię jako żywą tarczę. Urocze jest jak później uśmiechają się do ciebie i tłumaczą jak bardzo to wina świata i jak bardzo oni są w tym niewinni. Jeden z nie-chujów mi raczył powiedzieć, że jak tylko poszedłem na zwolnienie to, jak to się mówi, "obrobili mi dupę". W sumie jest to frustrujące jak jest się workiem treningowym w miejscu dla którego poświęca się edukację, prawda?

Tak, kolejny raz zawaliłem szkołę, bijcie mnie i palcie świętym ogniem. Spoko, wracam od września. Kolejny raz. Dobrze wiedzieć, że Maciek będzie w tym wszystkim ze mną.

Jakie mam nastroje? Różne. Ogólnie zobojętniały, co gwarantuje mi luz psychiczny. Chłonę demotywatory, przegrzebuję się przez newsy na facebooku, piszę na gadu z ludźmi, gram w Mafia Wars. Też można, nie? Jest ok. Zapoznałem się bliżej z muzyką "Zabili Mi Żółwia" co udowodniło, że ska to jednak gatunek nawet dla mnie. Jest spoko.

Kurde, zrobiła się druga. Prokratysnacja sprawia, że nawet pisanie notek zajmuje mi dwa razy więcej. Ale przecież jeszcze mam tyle demotów do obejrzenia. Ach, żebyście nie myśleli za dużo - przeglądam demotywatory.com, tam są nawet niezłe. Panna na Polsacie po raz kolejny próbuje się pozbyć dóch tysięcy złotych na rzecz osoby spostrzegawczej na tyle, żeby zauważyła który tygrysek wyróżnia się spośród dwudziestu pięciu tygrysków. Powodzenia miła pani, ja idę spać. Dzisiaj muuszę z rana jechać do centrum, to chyba czas na ostatni papieros i sen, prawda? Trzymajcie się.


nikisaku

czwartek, 28 stycznia 2010

Cytatem!

"Widzisz tę paczkę zabójczych fajek Virginii na końcu pianina? Wszystko co musisz wiedzieć o życiu jest zawarte w tych czterech ściankach. Powinieneś zauważyć, że jedna z twoich osobowości jest kuszona przez złudzenie wspaniałości. Złota paczka królewskich z królewską insygnią. Pociągająca implikacja w stronę splendoru i dobrobytu. Subtelna sugestia, że papierosy są w rzeczy samej twoimi szlacheckimi i lojalnymi przyjaciółmi. I to, Pete, jest kłamstwo. Twoja inna osobowość próbuje zwrócić twoją uwagę ku drugiej stronie dyskusji. Napisane w sposób nudny, nadęty, czarno-biały, jest stwierdzenie, że ci schludni, mali żołnierze śmierci, w rzeczy samej, próbują cię zabić. I to, Pete, jest prawda. Och, piękno jest nęcącym sygnałem dla śmierci i ja jestem uzależniony od słodkiego tonu jej pokusy. Przemianę słodyczy w gorycz. I kiedy gorycz przesłania słodycz. I dlatego ty i ja lubimy dragi. Teraz, daj mi ognia, proszę."

Johnny Quid, "RocknRolla"


Od sześciu dni nie dotknąłem papierosa. Piwo piję w niewielkich ilościach. Mam dobry humor na dalsze dystanse. Marihuana poszła w odstawkę bo złym tripie, którego nie opisywałem, bo wiem, że jeżeli jeszcze ktoś tu zagląda to pośród tych ludzi jest przynajmniej jedna osoba, która naprawdę nie chce o tym czytać i za bardzo go szanuję, żeby o takich rzeczach pisać - jest jednym z moich najlepszych i najbliższych przyjaciół.

Stałem się posiadaczem karty kredytowej i rachunku oszczędnościowego magicznymi palcami pani Agnieszki, która ma uśmiech jak Windows 7 i palce latające po klawiaturze z prędkością trzech geeków na godzinę. Pracuję gdzie pracowałem, nadal mieszkam osobno. Stałem się społecznie dorosłym obywatelem, zależnym w pewien sposób tylko od siebie. Jest w tym jakas magia.

Dobry humor powoduje też jedna osoba, której imię czy też nick pozostawię w stosownej tajemnicy - dziękuję ci i wiesz, że to o tobie piszę, prawda? Taki połowiczny ekshibicjonizm zawsze mnie bawił, ale czasem po prostu nie da się inaczej. A podziękowania się należą.

Cytat z góry nijak nie wpasowuje się w treść notki, ale od trzeciego stycznia leżał mi na pulpicie w pliku "later_upload.txt" i po prostu musiałem go wrzucić. Jest z filmu RocknRolla, co widać. Film szczerze polecam jako przykład świetnego odprężającego kina.

Stałem się gdzieś po drodze stworzeniem z facebooka, co można zaobserwować po prawej. Zapraszam na mój profil, dołączcie do mojej mafijnej rodziny w Mafia Wars, tylko błagam, nie przysyłajcie mi prezentów z FarmVille.

Czas mi spać? Posłałem Tygrys do wyra przez jabbera, sam też powinienem się już poddać, w końcu wstaję za mniej niż sześć godzin. Tak tylko pisałem, żeby zaakcentować swoją obecność. Buźka, strzała, do przeczytania.


nikisaku