wtorek, 1 grudnia 2009

I'm your Boogie Man.

Cześć Michał. Znów siedzisz w tym autobusie przepełnionym smrodem moczu i jednakowymi ludźmi. Kurwa, naprawdę, ktoś tu musiał oddać pod siebie mocz. Jak słowo daję. Ludzie już nie mają co robić w środkach komunikacji publicznej.

Masz dosyć, nie? Tak trochę serdecznie. Wyspałeś się, ale czujesz jakby cię rozpierdolił pociąg, a resztki poskładał trzylatek, który przypadkiem miał igłę i nitkę. W sumie czułeś się już gorzej.

Rzygasz pracą, więc dzwonisz do matki prosząc o kontakt do lekarza. Po opisaniu wszystkiego co ci jest znów będziesz oddawał części siebie do badania i może dostaniesz tydzień zwolnienia lekarskiego. Przyda ci się. A może cofnijmy się do soboty?

Tak, to ty, Michał, to ty. Leżysz, zwinięta, skacowana kulka na swoim łóżku. Otwierasz oczy wywołując małą eksplozję pod czaszką i po przetoczeniu się przez Gabrysia śpiącego obok zaczynasz walczyć z błędnikiem i szukasz czegoś do picia, co by nie było rozcieńczone wódką. Dociera do ciebie, że wczoraj było tutaj dziewięć osób, teraz potrafisz naliczyć pięć. Omiatasz wzrokiem puste butelki, brudne talerze, popielniczkę pełną petów. Kurwa, dociera do ciebie straszny fakt, że to ty będziesz to musiał posprzątać, bo wszyscy za niedługo powstawają i się zbiorą. I tracisz równowagę. Masz boski fart, że pod nogami plącze ci się twoja torba, zawsze uzbrojona w Ibuprom. I jesteś niesamowicie dumny z siebie, że zachowałeś swoje pół grama, chociaż chciano go wyciągać. Przyda ci się jeszcze.

Przewiniemy taśmę? Zróbmy niedzielę. Budzisz się, zbierasz, naciągasz na siebie bluzę z kapturem swojego współlokatora. I tak jest w Krakowie, co za różnica. Bluza z kapturem. Śmieszna rzecz, której od wieków nie nosiłeś. Jak wczoraj w niej wyszedłeś w stronę sklepu i pętli autobusowej wyglądałeś, jakbyś chciał wszystko rozpierdolić. Jak jakiś człowiek zapytał się ciebie o godzinę to po twoim spojrzeniu sprawiał wrażenie, jakby właśnie tego pytania żałował najbardziej w swoim życiu. Jest niedziela. Jest niedziela i jedziesz do Katowic spotkać się z Blejkiem i odebrać szczury, twoje dwa małe zapełniacze pustego miejsca. Urocze stworzenia. Od czwartku miałeś już kilka zmian w grafiku, każda coraz bardziej mierząca ci w jaja. Oplatasz się medialną papką, informacjami o zmianie w emisji LOTTO, okładkami Super Expressu, informacjami z frontpage'u onetu, wystawami kiosków. Wypijasz trzy piwa z Blejkiem, Honoratą i Aśką, odbierasz zwierzęta i wracasz do domu grać w Scrabble i Monopoly na kurniku.

Zasnąłem. Kolejne sny piorące mi mózg. Praca rozpieprza mi ostatnie nerwy. Wirujące informacje, miks oblepia mnie całego. Zbieram się do pracy, podejmuje decyzje. Pewnie płonne, ale nigdy nie wiadomo. Naciągam mocniej kaptur, chcę się cały ukryć pod zasłoną tej śmiesznej bluzy, która sprawia, że ludzie na przystanku mnie omijają łukiem. Jest wtorek, romawiam z Blejkiem.

- Masz czas w sobotę?
- Zależy jak mi jutro pójdzie poprawka kolosa.
- Chodź na piwo. Bo obawiam się, że będę chciał zrobić coś głupiego, to wolę się z tobą najebać w knajpie.

Nie pyta o co chodzi. Uwielbiam go. Powiedział później, że się pouczy.

Michał, Michał, Michał Stan, lat dwadzieścia, jeszcze, zamknięty w swoim ciasnym świecie Stan Michał. Nie potrafisz ogarnąć tego, że to twoje imię i nazwisko, a w lustrze jest właśnie twoja twarz, Michał, masz przejebane w życiu. Spoko. Poprawi się. Zawsze się poprawia, nie? Napisz na bloga, pokrzycz trochę w przestrzeń, wyraź się strumieniem zer i jedynek, to zawsze pomaga, tak. Walcz, przyj, bo pewnie będzie po co. Ciekawe co zrobisz. Nie mogę się doczekać. W końcu nawet ja nie mam pojęcia, a jestem tobą. Przyj.

Pierdolony bohater tragiczny.


nikisaku