czwartek, 4 czerwca 2009

People c'mon.

Nie pisałem długo, bo spałem w środkach lokomocji. Dzisiaj niby też powinienem, ale pomyślałem, że może coś z siebie wypocę.

Moje problemy ze snem doszły do momentu, gdzie w łóżku sypiam po trzy godziny. Resztę dosypiam w autobusach. Zacząłem brać tabletki na uspokojenie, ale niewiele dają. Chciałbym wiedzieć, co to u mnie wywołuje, naprawdę. To koszmarnie denerwujące. Książki leżą niedoczytane, ja chodzę jak kłębek zmęczenia.

W pracy zrobiło się niemiło, zwolnienia idą pełną parą. Przestałem liczyć znajomych, którzy dostali papierek na do widzenia. Robert o mały włos uniknął cięć. W sumie nie uniknął, odpadł, ale udało mu się dość szybko wrócić. Co prawda gdzie indziej na magazynie i już nie mamy tak dobrego kontaktu, ale cieszę się, że nie poleciał.

Wczoraj z A. poszliśmy na wystawę Wildlife Photography do Gliwickiej palmiarni. Ostatni raz w tym przybytku byłem jeszcze z wycieczką szkolną z podstawówki. Było cudnie, taka wycieczka jest strasznie uspokajająca. Plus, zobaczyłem na żywo Waranka!

Sama wystawa była po prostu rewelacyjna. Zdjęcia porozmieszczano na całej przestrzeni palmiarni, a same foty były po prostu niesamowite. I miały świetne komentarze autorów. To naprawdę ludzie z dziką pasją, muszą to uwielbiać. Opisywali w krótkich słowach jak siedzieli godzinami i czekali na odpowiednie ujęcie. Jedne z tych, które mnie najbardziej ujęły, to ten, gdzie pewien pan starając się zrobić jak najlepsze ujęcie flamingów schodząc coraz niżej w pewnym momencie zorientował się, że leży już cały w ich odchodach i ten, gdzie fotograf stał próbując zrobić możliwie dobre ujęcie łososi, kiedy zorientował się, że metr od niego jest niedźwiedź. Jaki był piewszy odruch? Oczywiście zrobienie zdjęcia, a później dopiero oddalenie się od potencjalnie śmiertelnego zagrożenia.

Z samych zdjęć ciężko mi wybrać najlepsze, ale jedno mnie niemożliwie zachwyciło. Ujęcie jednej delty. Wyglądało po prostu niesamowicie. Jak metaliczna wstęga ciągnąca się w świecie. Zrobione w pełni przez naturę, widok jak z cyberpunk.

Jadąc autobusem zauważyłem, że od wielu lat pokonuję tą samą trasę, przez ileś miast. Nie jest to odkrycie szczególnie szokujące, prawda. Ale chodzi mi o to, że tak na dobrą sprawę nie znam tych miast w ogóle, poza tym co widzę przez szczelną puszkę autobusu. Nabrałem ochoty na spacer z Gliwic do Katowic, kiedyś. Żebym mógł w końcu poznać te miasta jakkolwiek bliżej. Trzydzieści kilometrów w jedną stronę pewnie jest dobre dla zdrowia czy coś. Pomimo tego, że naprawdę nie lubię Śląska za szarość, ludzi wypranych z wielu rzeczy czy dresiarstwo, czuję się w moralnym obowiązku to zrobić. Pewnie nigdy mi się nie uda, ale pomyśleć warto.

Układaliśmy z A. wczoraj pierwszy wakacyjny zarys planowy. Pojawił się na nim Art Boom Festival w Krakowie, Off Festiwal, ale stało się to opcjonalne, ponieważ zniknęły już czterodniowe karnety, wycieczka nad morze, mój wyjazd do Jastrzębia, a A. do Grudziądza, wycieczka do mojej Siostry [jako, że przeprowadzi się już z rodziną do domu i nas zaprasza], przyjazd Komciaka. Wiele z tego oczywiście ma jeszcze termin losowy i niepewny, ale jest to do umieszczenia.

Muszę ponownie zabrać się za rzucanie palenia. Zaczynam mieć już przez to cholerstwo problemy. Kłuje mnie serce i zbyt często mam płytki oddech, nie mogę złapać tchu. Cóż. Będzie znów ciężko jak diabli.

Tak naprawdę nie wiem już co pisać, to wrócę do czytania The Order of the Stick, wciągnąłem się w to dzięki Blejkowi. Do następnego, czy coś.


nikisaku

2 komentarze: