poniedziałek, 25 maja 2009

Dancing in the DMZ!

Są rzeczy tak inytmne, że nie mam pojęcia jak ubrać je w słowa.

Są rzeczy tak piękne, że boję się próbować o nich pisać z obawy o umniejszenie tego piękna, czy też niedokładne jego oddanie.

Są rzeczy tak subtelne, że pisanie o nich mogło by je z tej rzeczy obedrzeć.

Są rzeczy, które można wyrazić tylko delikatnym uśmiechem, patrzać się tylko jednej osobie w oczy.

Dlatego nie będę próbował. Nie posiadam zdolności pisarskich pozwalających oddać to, co bym chciał przekazać. Subiektywizm sytuacji jest zbyt wielki, żebym był w stanie napisać coś poza suchym komunikatem. Niezależnie od tego, jak bardzo będzie dla mnie nacechowany emocjami, dla osoby czytającej będzie czymś zupełnie innym, w oparciu o uczucia własne. Toteż będę tutaj musiał zamknąć ten najbardziej osobisty wątek, odbić do spraw bardziej przyziemnych i wymieniać ten jeden uśmiech z tą jedną, jedyną osobą.


Zatem.

Jadę do pracy. Pierwszy raz od półtorej tygodnia. Niechętnie jak diabli. Dopiero zszedł ze mnie stres, a tu znów w ten młyn na nieokreśloną ilość czasu. Nie zachwyca mnie to ani trochę.

Ale to konieczność, prawda? Tak trzeba. Z kwestii pocieszających mogę napisać sobie to, że spotkam się z takim Robertem, czy Rodzynem. Z mniej radosnych fakt, że wracam prosto na kontrolę sanepidu, o czym dowiedziałem się jak się okazało, że teoretycznie mam nieważne badania. Chociaż na papierku jeszcze rok. Dobrze, że wystarczy mi dostarczyć samo ksero tego świstka.

W weekend zaliczyłem angielski pisemny i ustny na pięć, dostając tym samym pięć na semestr. Z jednej strony cieszę się, z drugiej mam wrażenie, że choćbym spał na tych lekcjach, to bym to dostał. Fakt, że jestem ponad grupę w tym języku mógłbym przyjmować za plus, ale chciałbym się do tego jeszcze tego języka uczyć. Moja gramatyka zbyt często klęka, chociaż dogadać się dogadam. Co prawda dostaję osobne ćwiczenia z repetytoriów do domu, ale nawet na urlopie nie miałem kiedy nad tym siąść. Powiedziałbym, że masakra, ale cóż.

Chciałbym jakoś przewinąć ten dzień do godziny, powiedzmy, siedemnastej. Być po pracy, spotkać się z A.

Nie da się, ukradli mi pilota do rzeczywistości.

Swoją drogą rośnie mi stosik książek do przeczytania. Jestem w trakcie "Piekła pocztowego" Terry Pratchetta, które przerywam dla przeczytania "Prawdziwegożycia Sebastiana Knighta". Dalej będzie książka Woody Allena, którą podobno muszę przeczytać, ale sądząc po fragmencie jest rewelacyjna. No i "Wojna polsko ruska pod flagą biało-czerwoną", której nigdy nie miałem okazji przeczytać. A że zrobiło się znów wokół tego trochę szumu tytułem filmu, skorzystam z tego, że będzie okazja dorwać lekturę. O filmac do nadrobienia nawet nie mówię. Aczkolwiek ostatnio obejrzałem "RockNolla" które było naprawdę świetnym filmem, wbrew oczekiwaniom. podchodziłem do tytułu jak do kolejnej produkcji o gangach, do tego w Londynie, to i akcent będzie zabawny. Ale przyznam, zostałem bardzo pozytywnie zaskoczony. Pomijając świetny soundtrack, akcja jest naprawdę dobrze poprowadzona, z lekkim dowcipem, ciekawym pomysłem. Nie chcąc spoilować napiszę tylko, że warto. Wczoraj palnik podsunął mi też "Snatch", tych samych ludzi a podobno nawet lepsze. Nie mogę się doczekać.

Kończąc - nie chce mi się.

Właśnie. Znów ograniczam palenie. Może nawet uda mi się drugi raz rzucić. Hopefully.


nikisaku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz