piątek, 8 maja 2009

The brightest hour of my darkest day.

EDIT: Wrzucałem to bardzo szybko rano, bo już musiałem wysiadać. Poprawki nanoszę po południu.

Wstał. Trwał. Żył. Oddychał. Bo musiał. Ale co miał zrobić.

Dzień upływał mu szybko. W pracy nie musiał o tym myśleć aż tak. Znajdywał sobie nowe zajęcia, byle robić COŚ.

Po południu spotkał się z Moniką i Martwą. Zaciągnęły go do lumpeksu, musiały znaleźć jakieś  ciuchy, żeby poprzebierać się za clowny na następny dzień. Chodzą do szpitala pomagać  dzieciakom.

On nie potrafił uwolnić się od faktu, że za nie tak długo będzie po wszystkim. Że popakuje jej rzeczy i wytnie ją ze swojej ramki. Tak do końca. Nie potrafił się z tym oswoić ani kurwa trochę. W głowie słyszał tylko charkliwe 'I chuj.' swojej niespecjalnie milszej strony.

Wracając stało się coś, czego nie przewidział, a aż powinien patrząc na procent dziwnych wypadków dzisiaj. Monika i Martwa pod jego bramą stanęły jak wryte i usłyszał ciche 'O kurwa'. Podniósł wzrok. Zobaczył, że chodnikiem w ich stronę idzie ona. Ze wszystkich ludzi na świecie, ona.

- Ja pierdolę.

Uciekł w bramę, przez bramę na podwórko, przez podwórko do drugiej bramy. Chciał zwiać tą  bramą, ale nie wiedział, czy jej tam nie będzie, bo brama prowadziła na tą samą ulicę. Zresztą, nagle całe jego wyczerpanie ścięło go z nóg. Upadł, czuł jak serce chce wyskoczyć mu z klatki piersiowej, trząsł się. Upewnił się, że nie ma jej na podwórku, wyciągnął fajkę i jakoś dotarł do ławki. Gacek, kot sąsiadów, którego znał od malucha, przyszedł się połasić. Jego przyjaciel. Zadzwonił telefon, ojciec. Obwieścić, że przyszła, że jej nie wpuścił i że powiedziała, że będzie czekać. Wypalił pół fajki. Zebrał się w sobie. Przeciągnał dłonią po grzbiecie kocura i wszedł do bramy. Mieszka na pierwzym piętrze, widać, jeżeli ktoś siedzi na schodach. I istotnie, ktoś był.

Wciągnięcie dymu. Przetrzymanie w płucach. Wypuszczenie.

- O co chodzi?

Zeszła. Nie potrafił się na nią spojrzeć. Bolało, bardzo.

- Przyszłam. Przyszłam powiedzieć ci, że nie mam zamiaru oddawać ci twoich rzeczy.  Przyzwyczaiłam się do nich. A parasolka stanowi ładny element wystroju mojego pokoju.

Nadała głosowi barwę kogoś, kto zdecydowanie najpierw działa, potem myśli. Jakby znalazła się w sytuacji, a potem starała się z niej wybrnąć. Byle na plus. Dopalił fajkę, Powiedział cicho, żeby poszli do góry, wyszedł po plecak, którego pilnował Gacek. Poszli. Martwa i Monika siedziały na schodach. Otworzył mieszkanie, wszedł do pokoju, wyprosił ojca. Siadł na krzesło, plecami do całego świata. Zdecydowanie nie wiedział, co ma zrobić. Wbił sobie palce w głowę, skulił się. Zmęczenie. Przysnął. Obudziła go Martwa mówiąca, że się zbiera. Przytuliły go z Moniką i poleciały. Zostali sami. Siedział bez słowa. Poczochrany. Z papierosem. Ona w pewnym momencie położyła się na łóżku. Poprosił o swój netbook. Odważył się na nią spojrzeć dopiero, jak  zamknęła oczy. Przestał, jak je otworzyła.


- Dlaczego przyszłaś..?
- Myślę, że to rodzaj głębokiego imperatywu. Dodajmy, że dominującego.
- Skąd się wziął? Tym razem na atawizm tego nie zwalisz.
- Nie wiem. Myślę, że to ten rodzaj imperatywu, który każe ci klęczeć nad zwłokami i krzyczeć 'Obudź się'.
- Klęczenie nad zwłokami ma swój cel. Jeżeli to zwłoki matki, to chcemy jej powiedzieć jeszcze tyle rzeczy, naprawić swoje zachowanie, pokazać, jak nam na niej zależało. Jeżeli to zwłoki osoby bliskiej, to nie chcemy, żeby zniknęła, chcemy ją dalej kochać, mieć przy sobie. Jeżeli to zwłoki osoby, którą się zabiło, to chcemy oczyszczenia z winy.
- To raczej najpierw się pojawia, potem myślimy dlaczego.

Rozmawiali. Nie wiedział jak długo. Ona mówiła o tym, że żałuje tego, co się stało. Nie mówi 
wprost. Wyjaśnia. On siedział z netbookiem na kolanach, tępym wzrokiem i papierosem. Klikał, 
zamawiając mebla. Przeglądając RSS. Robiąc cokolwiek. Ale się na nią nie spojrzeć, kiedy 
może złapać jej wzrok.

- Cóż, jeżeli chcesz, mogę sobie stąd pójść.

Nieznośna przerwa sprawiła, że powoli zaczęła zbierać swoje rzeczy.

- Nie chcę...

Poprosił ją, żeby przesunęła się trochę dalej od niego. W końcu odważył się na nią spojrzeć. 
Trafili sobie w oczy. Uśmiechnął się. Pierwszym szczerym uśmiechem od piątku. Ona oddała mu 
uśmiech. Już znali zakończenie tej bajki. Wstał, usiadł obok niej. Położył ją. I pocałował.

Happy end?

To dopiero happy beginning. Jest szczęśliwy. Jest całym sobą najszczęśliwszy. I znów może mówić, że kocha z sercem pełnym radości zamiast żalu. Leżą i cieszą sie sobą. Wymieniają pogodne komentarze. Potem, jak ją odprowadza piszą do Necra, że wygrał chleb tostowy za pzewidzenie tego, że się zejdą. Dzwonią do pusi. Ona daje słuchawkę jemu, on mówi 'siema'. 
Słyszy pusiowe 'ja pierdolę...' co oznacza, że naprawdę się cieszy tym, że wrócili. I wszystko się układa.

Budzi się rano. Jest wszystko w porządku. Jest super. Je śniadanie. Pierwsze od paru dni. 

Pisze do zbroja powiadomić go, że jest all right.

- Słuchaj, z tą środą.. Ona ma wtedy maturę z matmy, której się boi. Pomyślałem, że może jej pokibicuję.. Ale byliśmy ugadani.
- No chyba znasz odpowiedź.
- Znam. Ale znów cię wystawię.
- Spoko, to nie tak, że czekałem 5 godzin na dworcu. Nie czuję się wystawiony. Cieszę się, 
man. Cieszę.

Jedzie autobusem. Pisze notkę na bloga. I wszystko jest na miejscu. Jest świetnie. Wspomina jej słowa.

My chyba jesteśmy sobie przeznaczeni. I jak próbujemy się z tym kłócić, to los solidnie udowadnia nam, że nie mamy racji.

Czy jakoś tak.

A dzisiaj mija im jedenaście miesięcy.

Kocham cię, Anno.


nikisaku

1 komentarz:

  1. Po raz kolejny... Romantykiem jesteś i tego nie ukryjesz :D Powodzenia Wam!

    OdpowiedzUsuń