środa, 7 października 2009

-1-

Siedziałem w domu. Odpalałem kolejną fajkę gapiąc się w sufit i słuchając Hendrixa. Poczułem dziwne ukłucie, konieczność zebrania się, formy ucieczki. Wygrzebałem zza łózka portfel, przeliczyłem zawartość, wepchnąłem głęboko w spodnie. Przeszukałem pokój w poszukiwaniu czystego t-shirtu i po znalezieniu dosyć adekwatnego (z napisem "Tą koszulkę ubieram gdy mam wszystko w dupie.") narzuciłem na plecy marynarkę i wciągnąłem glany na nogi.

Wychodząc z mieszkania nie powiedziałem ani słowa, ludziom tutaj i tak jest dosyć obojętne co robię i gdzie. Zaciągając się podłym gliwickim powietrzem pociągnąłem ponownie z papierosa i gasząc go udałem się jasno określonym kierunku - knajpy, która teoretycznie od dawna była zamknięta. Docierając do niej zauważyłem jednak lekko uchylone drzwi i dosłyszałem muzykę, co było dosyć zaskakujące.

Przebijając się przez kłęby dymu tytoniowego, cięzkiego od alkoholu powietrza i podając dłoń kolejnemu znajomemu dostrzegłem przed barem tego, którego znałem niemal całe życie, ale tak naprawdę nigdy nie poznałem.

Siedząc na stołku wyglądał jak schizofreniczna wizja. W ciemnym, spranym podkoszulku, nałożonej na to czarnej koszuli, ciemnych, lekko przetartych jeansach. Długie, zaniedbane włosy oplatały jego twarz i lekko zasłaniały wściekle czerwone oczy, które raz błyskay agresją a raz pozostawały kompletnie neutralne. Kompletu dopełniały lekko skrzywione, zmaltretowane okulary. Obok niego leżały niemal pełna popielniczka i szachownica ze zdecydowanie nadmierną iością pól i figur. Figury miały kształt ludzi, których zna. Przysiadłem się obok, przywitałem z barmanem i spojrzałem w czerwień siatkówek mojego sąsiada.

Dawno się nie odzywałeś, sukinsynu. - powiedział głosem pełnym irytacji.
- Owszem, odpowiedziałem, wiem o tym. A jedyny skurwiel w tej knajpie to ty.
Zatęskniłeś, co?
- Można to i tak ująć. Jaką partię rozgrywasz?
Tą samą co zwykle. - odpowiedział zbijając królem królową, która potoczyła się po szachownicy i spadła na podłogę.
- Niemądry ruch. To był ten sam kolor.
Jakbyś pajacu nie zauważył to one wszystkie są w tym samym kolorze. Doskonale wiesz dlaczego to zrobiłem i doskonale wiesz, że taki sam ruch zrobiłbyś ty.
- Właściwie...
Już zrobiłeś, co? - rzekł wydmuchując mi dym w twarz - W sumie jak mógłbym nie wiedzieć. Wiem o tobie wszystko. Czy mi się to podoba, czy nie.
Spojrzałem na niego chłodnym wzrokiem obejmując szklankę piwa, którą postawił przy mnie barman i ulewając z niej trochę do gardła.
Zawsze byłeś mistrzem w samobójczych ruchach. Podziwiam twoja droge do autodestrukcji. Co masz zamiar dalej z tym wszystkim robić?
- Płynąć z prądem i zobaczyć co się stanie dalej. Nie wiem. Mam szkołę, mam pracę, mam ludzi dookoła siebie. Chyba. Cóż. Wstaję, żyję, kładę się spać. Wbrew oczekiwaniom świat się nie zakończył. Poznałem nowych ludzi, trwam w pozorach szczęścia i beztroski.
I twierdzisz, że to działa?
- Nigdy tak nie powiedziałem. - paroma łykami skończyłem piwo. Wziąłem whiskey. Nie wrócę dziś trzeźwy. Ale to mała niespodzianka.
Upijasz się. Rzygasz krwią. Napierdalają cię płuca i serce i tylko dzięki temu wiesz, że jeszcze je masz. Powodzenia, pierdolcu. Ja ci ręki nie podam.
- Wiesz, że jak padnę to tylko z tobą, nie?
Już nie. Już nie jesteśmy od siebie nijak zależni. Mogę wykreować co chcę.
Powiedział to i skręcił kark królowi na szachownicy, sprawnym ruchem dwóch palców obrócił małą brodatą głowkę o sto osiemdziesiąt stopni, po czym splunął na nią.
Widzisz? Już nie. I już nigdy nie będę.
- Mhm. A jednak.. Zawezwałeś mnie do siebie. Po co?
Żeby coś udowodnić. - truchło króla pofrunęło w moją twarz - Że jesteś mi tak potrzebny jak gówno na podeszwie.
Mowiąc to wstał, wymierzył mi prosty strzał pięścią w policzek i odwrócił się plecami.
Spierdalaj.
Zachwiałem się, prawie spadłem ze stołka. Alkohol robił swoje. Fajki też. Pozbierałem się do kupy i chywiłem go za ramię. Po wymierzeniu solidnego ciosu w łopatkę krzyknąłem.
- ANI MI SIĘ KURWA WAŻ! Masz zostać skurwielu, bo cię potrzebuję. Jebańcu, potrzebuję twojej agresji, właśnie tu i właśnie teraz!
Uśmiechnął się. Uśmiechnął się krzywo i zjadliwie. Splunął mi na koszulkę.
Cóż, suko, jeżeli tak tego potrzebujesz to śmiało. Ale wiesz w co się pakujesz.

Wiedziałem. Doskonale wiedziałem. I wiedziałem też, że tego nie tyle chcę co właśnie potrzebuję.

Czas podbić świat.


Ciąg dalszy? Prawdopodobnie nastąpi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz