wtorek, 20 października 2009

-2-

On stał nad jego łóżkiem. Patrzył się na tą pożałowania godną namiastkę człowieka, skorupę która kiedyś była tym, który nim rządził i nie potrafił zrozumieć jakim cudem kiedyś był z nim związany nicią która mogła go zgładzić równie łatwo, jak przywołała go do istnienia tak wiele lat temu. I tak na dobrą sprawę nie wiedział dlaczego teraz stoi nad tą resztką, zakopaną pod kołdrą tak, że wystawała tylko głowa, nieregularnie porozrzucane włosy i kawałek doni. Dokonczył papierosa i odwarknął psu. Psy przy nim zawsze były niespokojne. Wyjął słuchawki wsadzone głęboko w uszy. Zauważył ruch na łóżku.

Śpiący poruszył się niespokojnie. Budzik bezlitosnie zaczął wyć jak ten zerwał się półprzytomny i odruchem wystrzelił dłonią go uciszyć. Po czym zaczął się rozglądać nerwowo wokół siebie i jak nikogo nie znalazł to zwinął się w kulkę zatrzymując łzy w pół drogi.

Zły sen?
Siedzący się wzdrygnął. Jednak głęboki, przepalony głos to nie jest najmilsza rzecz z rana.
- Zły? Przepiękny. To cały problem. Na cały pierdolony świat jestem chyba jedynym, który ma ochotę strzelić sobie w łeb po naprawdę pięknym śnie. Podaj mi papierosa, proszę. Poza tym pieprz się, doskonale wiesz, co mi się śniło.

Podszedł do na pół opróżnionej paczki na biurku i rzucił w stronę łóżka.
Dupę też ci podetrzeć? Chyba nie masz czasu na takie pieprzenie. Rusz się, kurwa.
Nie chciałem. Chciałem siedzieć w tym łóżku. Odpaliłem drżącą reką papierosa i porządnie się zaciągnąłem. Spojrzałem zmęczonym i pustym wzrokiem na płonące czerwienią oczy. Z słuchawek spoczywających na jego wymiętym, spranym T-shircie dobiegał mnie jakiś Rammstein. Obstawiam Waidmanns Heil.
- Po co przyszedłeś?
Przyniosłem konfitury od babci. A jak debilu myślisz? - poirytowany odpalił kolejnego papierosa - Wezwałeś mnie, oczywiście. Na przyjacielskie wizyty nie licz. Czego chciałeś?
Zaniosłem się głębokim kaszlem, który całym mną trząsł. Noszę ten kaszel ze sobą już od ponad dwóch tygodni, od kiedy palę prawie tyle, co On. Jest jak zapowiedź raka, który mnie w końcu zabije.
- Ja ciebie wezwałem? Kiedy. Nie przypominam sobie za bardzo.
W nocy. Ściągnąłeś mnie tutaj. Najwyraźniej przez sen, bo jak przyszedłem to spałeś. Stoję jak ten pojeb drugą godzinę. Czego chcesz?
W nocy.. Przez sen. No tak. Czasami kiedy człowiek orientuje się, że tylko śni, ale nie chce z tego snu uciekać to przydatny jest ktoś, kto po przebudzeniu będzie obok, żeby wstyd ci się było rozpłakać.
- Powiedz mi, jakim cudem zawsze zadajesz te jakże zajebiście zbędne pytania? Serio. Znasz każdą moją myśl. Wiesz ile razy w życiu się masturbowałem, co i gdzie piłem, ile razy i gdzie uprawiałem seks, ile papierosów wypaliłem, kurwa mać, gdybyś chciał to byś wygrzebał ile razy w życiu srałem i ile razy oddałem mocz w miejscu publicznym. Po co?
Tak jakoś. Mam odpowiadać twoim myślom? To nie jest jebany Star Trek. Wolę komunikację werbalną. Wstawaj, bo nie zdążysz do pracy debilu.
Miał rację. Jak zwykle. On zawsze ma rację. Zabawne jest to, że on zna każdą moją myśl, a ja nie znam jego żadnej. Co mu daje pewien rodzaj przewagi. Wstałem, poszedłem do kuchni. Uspokoiłem psa, zabrałem śniadanie i siadłem w pokoju na fotelu. W ciszy wszystko zjadłem i poszedłem do łazienki, gdzie wszystko wyrzygałem.
Świetnie. zajedź się. Dlaczego nie. Wiem, że nie rzygasz z wyboru. Ale w sumie jedyne śniadanie, jakie zatrzymałeś w sobie w ciągu ostatniego miesiąca to bułka, którą ci zrobił Muszy w niedzielę. I podnieś ryj do lustra.

Podniosłem. Zobaczyłem dwa równe, czerwone strumienie wypływające z nosa, zakręcające nad linią ust i barwiące mi brodę w kolor krwi. Świetnie. Znów rzygałem krwią. Rewelacja. Happy new year, czy coś. Umyłem twarz i zęby. Znów zacząłem zwracać. Aż nic nie zostało. On popatrzył się na moje targane skurczami żołądka ciało krytycznie.
Wygląda na to, że odtąd dasz radę. Następnym razem wzywaj mnie, jak faktycznie coś będzie nie tak, a nie dlatego, że kurwa mać śpisz i nie chcesz się obudzić sam, a jebany pluszak to niewystarczające towarzystwo. Kurwa.
Powiedział to wszystko i pośpiesznie zniknął. I tak był niesamowicie miły. Aż szok. Obmyłem się ponownie, zmyłem resztki krwi z twarzy, znów umyłem zęby. Pozostało tylko się ubrać, zrobić żarcie do pracy i pojechać w chuj. Wczoraj się dowiedziałem, że nie dostanę awansu, bo mam za dużo energii. To wracam na magazyn. Zajebiście jak skurwysyn. Przynajmniej po południu dzięki spotkaniu zaaranżowanemu przez Midiana udało mi się odzyskać kumpla. Hah. Pierdolę. Wtoczyłem się do pokoju, żeby cokolwiek na siebie ubrać, pośpiesznie też zrobiłem drugie śniadanie. W końcu znów idę do pracy z pustym żołądkiem. Wyszedłem pośpiesznym krokiem z domu, z dymiącą zapowiedzią mojej przyśpieszonej śmierci w ustach. Prosto w deszcz. W kolejny dzień. I jedyne, co mi zaprzątało głowę to fakt, że serce nie przestaje mnie kłuć od kiedy wstałem. Uczucie jak zimna igła przechodząca powoli na wylot.

1 komentarz: