poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Jestem tym.

Jestem znów. Dawno nie pisałem, z różnych powodów. Można do tego zaliczyć również tak zwany tymczasowy brak dostępu do Internetu (modem leży w serwisie).

Postanowiłem, mając mniej niż chwilę czasu cokolwiek napisać. Wcisnąłem na Razielu przycisk rozwijający menu start, wybrałem uruchom, usunąłem widniejące tam "calc" (po co mi był w ogóle kalkulator..?) i wpisałem "notepad". Pojawiła się znajomo biała przestrzeń czekająca na wypełnienie. Postaram się jej nie zawieść.

Postanowiłem też napisać o sobie.

Oto i proszę.

Jestem.

Jestem stałym klientem - posiadam karty z Costa Coffee, VideoWorld, Klubu Nokii (co zabawne, bo tylko co któryś z kolei z moich telefonów ma na sobie tą szanowaną przeze mnie nazwę), Taxi Dragon, a właśnie rozpakowałem kopertę z sieci drogerii Douglas. Posiadam również opcję rabatową w pizzerii Gruby Benek w Katowicach, ale tylko dlatego, że biorę tam jedzenie na pół ze znajomymi, którzy tam pracują i wpycham im się w rabat pracowniczy. Miałem również kiedyś kartę od fryzjera, ale od lat już nie odwiedzam tego przybytku.

Żyjemy otoczeni przez opcję bycia stałym klientem. Kiedy stałem w kolejce w aptece, aby kupić Aspargin i tabletki uspokajające człowiek przede mną z lekko przepraszającym uśmiechem przegrzebywał pokaźny wachlarz Kart Stałego Klienta w poszukiwaniu karty tej apteki, najwyraźniej nie pamiętając jej loga, jako że co chwila wyjmował inną i pytał się czy to aby nie ta. Kart jest wiele, karty są w różnych formach (z paskami magnetycznymi, z miejscami na podpis, plastykowe, tekturowe, z miejscami na pieczątki lub bez nich..) i karty dają nam przeróżne prawa. Rabaty, oczywiście, najczęściej. Czasem wizję wczasów, samochodu, roweru czy też mp3. Złudne widma szczęścia.

Karta z Douglasa przyszła w ładnej kopercie z listem dziękującym za włączenie się do grona posiadaczy, bonem rabatowym na 5% i informacją, że bon traci ważność w ciągu trzech miesięcy od daty wydania tegoż. Karta Douglasa opiera się na zbieraniu punktów (2zł = 1pkt) i za te punkty otrzymywania - a jakże - rabatów. Przemiła pani o wystudiowanym uśmiechu poinformowała mnie, że mój pierwszy zakup (Diesel, 50ml w ładnym kaftaniku. Wyszło mnie to 200zł.) nie wlicza się do puli. Za to każdy następny i owszem. Na pocieszenie obdarowała mnie górą próbek.

Karty mają za zadanie związać klienta z danym miejscem i dać poczucie wyjątkowości. Chociaż siedemnastocyfrowy numer nie napełnia mnie uczuciem radości ani szczęścia, to każdy następny zakup tam będę sobie zapewne tlumaczył faktem, że i tak przecież bym tam poszedł, bo mają dobre perfumy. System bonów z datą ważności też jest świetnym chwytem. Już zdążyłem napisać do A., że przed 24 października trzeba jej będzie kupić pefumy, bo nam 5% rabatu przepadnie.

Jestem związany z lekami - Leki biorę. Jak nie rutinoscorbin, to witaminę. Jak nie witaminę, to coś na alergię. Jak nie coś na alergię, to Aspargin. A jak nie Aspargin, to tabletki na uspokojenie. Których zresztą nadużywam, chociaż obiecałem, że wynormuję dawki. Ale jestem na tak zwanej dobrej drodze. Aktualnie biorę Aspargin, wspomniane tabletki oraz Tabex. Tabex, bo znów rzucam palenie. Z powodzeniem - ponad dwa tygodnie bez papierosa. Zobaczymy ile wytrzymam. Będąc przelotem w pokoju babci naliczyłem na jej półce ponad dwanaście lekarstw, które musi stale przyjmować, czyli daleko mi do niej. Ale leki ludzie kupują i składują - bo za grosz. Marcin mi opowiadał, że stał w aptece i osoba przed nim wyszła z niemal dwoma siatkami leków, za które zapłaciła bodaj niecałe dwa złote (każdy z nich za grosz - trochę ich musiało być). A on za jedno opakowanie z recepty dał złotych pięćdziesiąt. Społeczeństwo rabatowe poluje na okazje. A jak jest okazja, to ją łapią. Później to składują i koniec końców wyrzucają. Chociaż na to tak do końca nie mogę narzekać - jako pracownik hurtowni farmaceutycznej dzięki właśnie takim ludziom mam co robić.

Jestem chronicznie niewyspany - Przeniosłem się już do godzin porannych, jako, że wczoraj zrobiło się późno. I jestem niewyspany. Codziennie jestem niewyspany. Kleją mi się oczy na mym siedzeniu w autobusie, które codziennie zajmuję. Podwójne, bo nigdy nie wiem czy w Zabrzu nie dosiądzie się Krzysztof. O Krzysztofie wspominałem wcześniej, w notce o miłym gościu ze studenckiego radia Egida, którego poznałem w autobusie. Okazało się, że zdarza nam się dzielić jeden autobus rano, jako, że pracuje on w antykwaiacie na dworcu w Katowicach.

Niewyspany jestem zawsze. Ziewam, przecieram oczy, bywam drażliwy, mam ochotę znaleźć się w łóżku. Kiedy jestem u A. to najchętniej się w nią wtulam i zasypiam. Kiedy natomiast jestem wyspany, to się rozsypiam i koniec końców jest podobnie. Nie potrafię trafić w jakąś moją średnią ponieważ w tygodniu niedosypiam a w weekendy odsypiam. Uwierzcie mi, to naprawdę masakryczne uczucie. Z tego tylko krok do zombie.

Jestem leniwy - Leniwy, jak każdy. Nie znam osoby w której lenistwo by się nie gnieździło. Znam za to takie, które się do tego po prostu nie przyznają. W pracy najatwiejsze rozpoczęcie rozmowy to "nic mi się nie chce" i "poszedłbym spać". Lenistwo jest nam nieobce, lenistwo jest wszędzie. Lenistwo najwyraźniej towarzyszy mi od momentu poczęcia, jako, że na ten świat spóźniłem się dobre dwa tygodnie. Za to matka ma zdążyła poznać wszystkich na porodówce. Lenistwo się mnie nie oderwało, jako, że od zawsze słyszałem opinie o sobie głoszące "zdolny, ale leniwy". Leniwych mam znajomnych, leniwą miewam rodzinę, leniwe mam zwierzę, leniwa bywa moja kobieta, leniwi są ludzie w mojej pracy. I - rozglądając się wokół, po nieszczelnej komorze autobusu - leniwi są ludzie, z którymi codziennie dzielę poranną drogę. Jeżeli za parę minut dosiądzie się Krzysztof, to zapewne też nic mu się nie będzie chciało poza pokonaniem drogi powrotnej do łóżka.

Tak naprawdę to zabawna sprawa z tym autobusem. Tutaj, w 870 o 04:46 z Gliwic jest tak zwana stała ekipa - ludzie, którzy jeżdzą nim codziennie. Na dobrą sprawę mógłbym się im kłaniać. Najbardziej w tej grupie fascynuje mnie jeden człowiek. Trochę przy kości, niewysoki, o twarzy zbliżonej nieco bardziej do mopsa, z pieprzykiem sporej wielkości zdobiącym lewy policzek, krótkimi, czarnymi włosami, wiecznie w polarowej bluzie i kluczami na smyczy dyndającej na szyi. Ma tak na oko pomiędzy 40 a 50 lat. Człowiek ten tak bardzo ma we krwi polowanie na miejsce w autobusach, że kiedy ten podjeżdża na przystanek na Placu Piastów w Gliwicach, to pomimo tego, że ludzi na przystanku jest tyle, że nie są w stanie zając nawet trzeciej części miejsc siedzących to on juz przesuwa się za drzwiami trzymając dłloń na nich, zawsze te zaraz za przegubem starego Ikarusa. Jak tylko drzwi się otworzą z dość względną zwinnością pokonuje drogę w linii prostej do siedzenia, jakby wszyscy dookoła tylko na to miejsce czekali. Czasami, kiedy jego kolega (Nieco wyższy, szczupły, siwy. Ale widać na nim fakt, źe pochodzi ze Śląska. Takie zmęczenie i zaniedbanie.) nie dotrze przed przyjazdem autobusu to zostawia torbę na środku siedzenia torbę (najwyraźniej miejsce ludzie by chcdge ieli uzyskać nawet po jego niekwestionowanym podboju) i wystaje na schodach z głową wystającą przez drzwi i oczekuje w/w kolegi. Jak są w komplecie to siadają obok siebie i zazwyczaj nie zamieniają nawet zdania do końca drogi. To naprawdę intrygujący człowiek.

Jestem młodym człowiekiem, który czyta książki - Czytam i czytam - w moim mniemaniu - sporo. OStatnio, po pokonaniu Nabokova z jego rycerzem (Knight), który okazał się książką naprawdę dobra, ale nadal mam wrażenie, że przeze mnie niezrozumianą, zostałem wyposażony przez moją siostrę w kolejny zapas lektur. Na razie wchłonąłem Dana Browna z "Aniołami i Demonami" (o czym napiszę niżej), Davida Lodge z "Co nowego w raju" (Świetna książka! Dowcipna i zajmująca.), a aktualnie jestem w trakcie "Białego Szumu" Dona DeLillo. "Biały Szum" to książka, która mi naprawdę miesza w głowie. Nie skupia się na akcji jako takiej, raczej na bohaterach i ich osobach jako takich. Zwyczajach, osobowościach, nawykach. Pełna jest pseudofilozoficznych wywodów, które robią mi sieczkę w głowie. Miło popycha do przemyśleń na różne tematy, dzięki czemu czas w pracy zlatuje mi odrobinę szybciej.

Czeka mnie jeszcze parę książek, w tym jedna, którą odłożyłem specjalnie na koniec. "Mistrz i Małgorzata". Książkę tę przeczytałem co prawda parę lat temu, jednak chciałbym ją chłonąć jeszcze raz. Z większym stopniem zrozumienia. Jest niesamowita i genialna, nie dziwię się, że polecana. Chcę ją spokojnie na końcu przeczytać i dać się porwać jej światu jeszcze raz. I - nie ukrywam - stęskniłem się za Behemotem.

Martwi mnie fakt, że tak wielu moich znajomych tak mało czyta. Wielu tak zwanych młodych ludzi nie rusza książek na odległość kija. Lub uważa je za marnowanie czasu. Bo dużo literek i mało obrazków. Taki stan rzeczy jest nie dość, że smutny, to żałosny. Jak ja czytam, to daję się zassać w świat przedstawiony w pełni - do stopnia przeżywania akcji. Uwielbiam książki. Uwielbiam kinematografię. Ale podobno jestem (zdaniem A.) na sztukę wrażliwy. Jest w stanie to poprzeć dowodami - po obejrzeniu "Mechanicznej Pomarańczy" (Ach, jak ja bym chciał przeczytać książkę!) miałem problemy ze snem, na "1900: Człowiek Legenda", "Cinema Paradiso" czy "Między Piekłem a Niebem" zdarzyło mi się uronić łzę, chociaż nie jest to rzecz, którą bym się chwalił. Przecież jestem dużym mężczyzną. Sztuka na mnie wywiera wpływ. Lubię muzykę, uwielbiam kino, kocham książki. Nie rozumiem jak można żyć nie czytając.

Obiecałem wspomnieć o "Aniołach i Demonach". Otóż najpierw obejrzałem film. Film był taką miłą, trochę naiwną sensacją, w której wszystko ładnie się układało z rozsypanych puzzli w całość. Większość filmu dla mnie opierała się na czerpaniu swobodnej przyjemności z oglądania tego i zastanawianiu się ile oni musieli na to wydać.

A później przeczytałem książkę. A książka okazała się niesamowicie lepsza. Byłem w szoku jak bardzo obcięli treść dla filmu. Pozostałla tylko bardzo konkretna,, główna linia fabularna, a obcięte zostały wątki, postaci w sumie kluczowe dla fabuły książki, zdarzenia, sytuacje. Filmweb doniósł mi, że film skrócono o pięc minut, ponieważ inaczej groził mu rate R (R - restricted. Tylko dla dorosłych dorosłych. Obicięcie potencjalnej widowni o SPORO). Po przebrnięciu przez książkę stwierdzam, że film został obcięty o około połowę treści. Ale kim ja jestem, żeby oceniać wielkie kino? Wszak zabrano mi z portfela stosowną zapłatę za możliwość obejrzenia tegoż, prawda? To tyle ile by ode mnie chciano.

Jestem nerwowy - Problemy z nerwami są mi nieobce od czasów wczesnodziecięcych. Na wysokości podstawówki zdiagnozowano u mnie nadpobudliwość psychoruchową, znaną popularnie jako ADHD. Ale zanim dotarłem na wysokość podstawówki miałem już za sobą całe dzieciństwo podwórkowe przepełnione moim problemem z opanowaniem emocji. Miałem już na koncie sporo, przez scentrowane koło z roweru jednego gościa, przez liczne bójki po dziurkę w głowie jednego dzieciaka. Nic mu się nie stało, oczywiście. Teraz nerwy trzymam naturalnie dużo bardziej na wodzy, lecz mimo wszystko jestem człowiekiem, któremu niestety wiele nie trzeba, żeby się - mówiąc popularnie - wkurwił. Chodzę często poirytowany wieloma rzeczami. OStatnio na topie w mojej głowie jest poczucie niespełnienia zawodowego, perspektywa matury, nieustannie krążąca myśl o własnym mieszkaniu. Wkurwiają mnie pojedynczy ludzie, do irytacji doprowadzają grupy. Nie trawię tego jak jakiś pijany palant o pierwszej w nocy drze ryj pod moim otwartym oknem. Szlag mnie trafia jak widzę jaki kretyn zajmuje kierownicze stanowisko w mojej pracy tylko na podstawie nepotyzmu, bo kwalifikacji to nie ma nawet do rozcinania kartonów.

Wkurzam się często, wkurzam się namiętnie, niemal czerpię energię z tego, że przez kilka, kilkanaście godzin dziennie chodzę zły. Nie podoba mi się taki stan rzeczy, to fakt. Dlatego robię co mogę aby to zmienić. Często maskuję to tanimi żartami, głupim zachowaniem do stopnia w którym sam zastanawiam się nad tym co ja robię. A ludzie to kupują. Patrzą na mnie i pytają się skąd we mnie tyle uśmiechu. Bzdury. Kazdy clown ma swój cyrk, swoją publikę która uwielbia patrzeć jak ten robi fikołka na skórce od banana. Straszne jest tylko to, że jak już poważnieję i przestaję być śmieszny i fajny to wszyscy myślą, że coś mi się stało, że mam jakiś problem. Błędne koło, prawda? Sam się w nie wpędziłem.

Jestem obserwatorem codzienności - Ponieważ to fascynujące. Codzienne sytuacje. Niedawno widziałem dwa identyczne samochody na środku ulicy z których jeden miał włą czone światła awaryjne, a drugi go brał na hol. Nie tyle ciekawe było oglądanie tej sceny, co ludzi, których zajęła. Wszyscy dookoła mnie patrzyli się z żywym zainteresowaniem. Ludzie, których najczęściej widywałem przyspawanych do ławek wstali i patrzyli się z otwartymi ustami na czynność tak prostą. Jakiś facet zaprzestał spaceru z psem, żeby nie przegapić tego widowiska. Zgromadziło to w sumie około dwunastu ludzi poza samymi zainteresowanymi. Przypuszczam, że codziennie na świecie używa się takich linek holowniczych setki jak nie tysiące. Ciekawe czy absorbuje to w takim razie dwanaście setek tudzież tysięcy ludzi.

Fascynują mnie nawyki żywieniowe Marcina Widucha, wciągają mnie ludzie w autobusach, na ulicach, w parkach. Nie mogłem się nadziwić niesamowitości kształtów chmur (aż zapomniałem jak uwielbiam je oglądać). A. twierdzi, że jak łapię ten stan to jestem jak po dobrym narkotyku. Moim jedynym narkotykiem wtedy jest to, co się dzieje dookoła mnie. Pobieżnie przeglądam gazety, czasopisma. Najwięcej frajdy czerpię z "Nie" i z "Focusa". Ale z niemałym rozbawieniem niemal codziennie patrzę się na przykioskowe przywieszki z okładkami "Super Expressu" i "Faktu". Te dwa dzienniki (nie mogę oprzeć się wrażeniu, że "Fakt" bardziej) to po prostu apogeum prasy brukowej. Po dziś dzień śmieję się z poważnego potraktowania sprawy konia, który to rozbił butelkę z tanim winem biednemu, niczego nie spodziewającemu się człowiekowi. Tudzież tytuł artykułu "Nie mogę spać bo trzymam komodę!". Takie tematy, traktowane na równi z wydarzeniami politycznymi oraz nowymi tipsami Dody tworzą smutny obraz współczesnego świata. (Na marginesie - nie zapomnę chyba nigdy artykułu opisującego cudowną boską opatrzność, ktora wyciągnęła jedną kobietę ze świata zmarłych - szkoda tylko, że w artykule nie opisali nic poza tak zwaną śmiercią kliniczną. Wmawiając, że tylko i wyłącznie Bóg dopomógł.)

Jestem purystą językowym - A przynajmniej za takiego się uważam. Staram się dbać o czystość języka, staram się wymawiać każde ę, ą, ź, ż, etc. Jabłko! A nie japko! Pięćdziesiąt, a nie piędziesiąt! Moim największym w tym problemem jest w słowie pisanym odrobinę... Balistyczne podejście do interpunkcji oraz literówki. W pracy poprawiam mojego sekcyjnego, który - przyznaję z szacunkiem - poprawia sumiennie każdy błąd, po czym każe mi się oddalić. Na poprzednim stanowisku mieliśmy z kolegą taki układ - on pisze maila, ja poprawiam błędy i razem wysyłamy. Rozmowy pisane z niektórymi ludźmi mnie po postu bolą przez to, jak język jest kaleczony. Ostatnio A. zaczęła zwracać mi uwagę kiedy używam gestykulacji zamiast słów, za co jestem jej wdzięczny, ponieważ lepiej jest coś opisać. Posiadamy tyle słów, że gestykulacja powinna być pomocą dla słów, a nie ich zamiennikiem. Chociaż oczywiście niektórych zaczerpnięć z innych języków nie da się uniknąć, można je za to używać z rozwagą, prawda? Aczkolwiek ciężko mi się nie śmiać mijając znak z logo Toyoty i dużym napisem CHORZÓW - TWOJ DEALER. Wieloznaczność słów to moja ulubiona rzecz. Gry słowne i wieloznaczność słów. Coś wspaniałego, doprawdy.

Jestem człowiekiem starzejącym się - Sytuacja miała miejsce jakiś czas temu, u Blejka. Wszedłem, przyzwyczajeniem ściągnąłem skarpetki (poruszam się albo w butach abo boso, nie lubię skarpetek; noszę bo muszę), przeniosłem siebie i torbę do jego pokoju i opadłem na łóżko. Otwierając piwo stwierdziłem, że się starzeję.

- Hm?
- Starzeję się, man. Przestają mnie bawić rzeczy, za które kiedyś dałbym się pociąć. Dostałem pytanie, czy jadę na Woodstock. Nie, nie jadę. Jeszcze, hm, trzy? cztery? lata temu oddałbym za to wszystko. A teraz czuję, że znalazłbym się w tłumie oszalałych ludzi, narąbanych punków, naćpanych dzieciaków upieprzonych błotem. I nie potrafiłbym się tam bawić, bo zastanawiałbym się czy już mi coś ukradli, czy za chwilę.
- To normalne, tak sądzę. Też pewnie bym tak miał.

Doszliśmy do wniosku, że ze mną wszystko w takim razie ok. Ale uczucia się nie pozbyłem. Ostatnio słucham więcej radia niż własnej muzyki. Konkretniej Antyradia. A Antyradio było na Woodstock. Jak słyszałem te tłumy, przerywniki ("SŁUCHAJCIE ANTYRADIA Z ŁUDSTOKUUUU!! UOOOOOOOOOO!!") to po prostu było mi dobrze z dala od nich. Nawet nie żałowałem The Subways, których bardzo bym chciał usłyszeć na żywo. Kolejna rzecz - OFF Festiwal. OFF, na który A. wyczaiła tanie dwudniowe karnety, które zdążyliśmy nabyć. Załatwiła nam przy okazji miejsca noclegowe w szkole i dowiedziała się, że będzie bezpieczna, całą dobę strzeżona przechowalnia bagażu. Ale i tak nie jestem przekonany do tego, jadę bardziej dlatego, że muszę. Mam szczerą nadzieję, że pobyt tam odwróci mój sceptycyzm o sto osiemdzsiesiąt stopni i ten wyjazd okaże się świetną zabawą. Naprawdę, chciałbym mieć z tego frajdę.

Z drugiej znów strony nadal twardo trzymam się światów animowanych i komiksowych. Komiksy i animacje amerykańskie i japońskie są zawsze przeze mnie miło widziane, czy to w telewizorze, czy to na półce. Podobnie gry. Ostatnio przeszedłem wszystkie trzy części .hack//G.U. na play station które odkupuję od Setha.

Najgorsze w uczuciu starzenia się jest subtelnie i powoli budująca się we mnie chęć zostania krawaciarzem. Kimś, kogo szanuje się tylko dlatego, że chodzi w czarnych spodniach, białej koszuli i pod krawatem. Może nawet jest wart własniej wizytówki. Prestiż. Szacunek. Pozycja. Wyścig szczurów. Jak podejmowałem tą pracę byłem z siebie dumny, że jako jedyny nie wpadłem w to chore tempo, ten szczurzy wyścig ludzi, którzy kontrolują na bieżąco jak im idzie i ile zarobią. A coraz bardziej dryfuję w tym kierunku. Ponad półtorej roku tej pracy zmieniło mnie na tyle, że coraz bardziej myślę o pieniądzach i ich niedostatku. Zaczynam rozumieć ludzi, którzy nie podejmują się pracy w kioskach szukając czegoś więcej. Kiedy osiągnie się pewien poziom to nie chce się z niego schodzić za żadną cenę. Po tym jak mogłem sobie pozwolić wydać dwie stówy na niezłe perfumy z Douglas to nie wyobrażam sobie, że kupuję jakieś na targu. Kiedy zwierzałem się ostatnio A. z moich zmartwień (szkoła, matura, w przypadku zdania matury jakieś studia, mieszkanie) siedząc na kawie w Oku Miasta w Katowicach to zaproponowała mi poszukanie sobie innej pracy na pół etatu, co mi da więcej czasu na naukę. Powiedziała:

- Odpowiedz sobie na pytanie. Na pewno potrzebujesz tyle kasy? Może pół etatu też cię zaspokoi?

Cóż, nie. Właśnie nie. Człowiek naturalnie obawia się kroku wstecz. Nawet jeżeli ma rację, pół etatu da mi lepsze zaplecze czasowe na przygotowania do matury, które w szkole zaocznej są dużo cięższe i więcej spokoju to nie jestem w stanie się tego podjąć. Bo tutaj mam umowę o pracę ze wszystkimi składkami. Bo tutaj zarabiam mimo wszystko tyle a tyle. Bo i tak brakuje mi przed dziesiątym. Bo już mam rachunki za które płacę.

Szczur, pędzący, starzejący się, kręcący się w kółko stary szczur w starym wyścigu do statusu społecznego. Zawsze o oczko wyżej. Rzut kostką może cię posunąć tylko do przodu. Jeżeli trafisz na pole, które cię cofa to sam jesteś sobie winien. Nie obwiniaj kostki, to tylko los. Znajduję więcej przyjemności w tym, co mnie kiedyś nie interesowało a stare marzenia i chęci odłożyłem na bok. Przyznaję - na wielu się zawiodłem. Jak nie na wszystkich.

Jestem winny - Chylińska śpiewa:
Niegrzeczna i grzeszna
Jaaaaaaaa.


Poczucie winy towarzyszy mi od chyba zawsze. Rzeczy które robiłem w podstawówce nadal czasami wracają do mnie z szyderczym uśmiechem. Krzywdzę ludzi, boli mnie najbardziej to, że właśnie mi najbliższych, tak mi cennych. Tak bardzo tak wielu. I nie jest to tylko złudzenie - bywam utwierdzany w swej winie, co powoduje zwiększenie uczucia piętna. I słusznie, zasługuję na to. Po prostu czasem to we mnie wzbiera aż za bardzo, do stopnia wyolbrzymiania. Snuję się wtedy bez słowa i gapię w sufity. Staram się odciąć. Kamil po zerwaniu ze swą kobietą, kiedy mu powiedziałem, że najgorzej w takich momentach siedzieć w domu odpowiedział:

- Prawda. Kiedy jest się samemu i nie ma się co robić, to się wtedy.. Myśli. Za dużo.

I kiedy wykonuję machinalne czynności lub siedzę w domu i nie ma mnie co zabawić, bo telewizja nie ma nic ciekawego, książkę skończyłem kwadrans temu, a na Guitar Hero po prostu nie mam ochoty to siedzę w ciemności (przepaliła mi się żarówka, a ja lubię ciemno, to nawet jej nie wymieniam) oświetlanej dwoma płomykami świec i daję się nachodzić myślom o mych przewinieniach. Nawet nie to, że je wywołuję, po prostu same wypełzają z ciemności i mnie otulają duszącym uściskiem. Czuję się wtedy z jednej strony podle i samotnie, a z drugiej nie mam ochoty nigdzie uciekać, chcę tak trwać. Odnajduję w tym jakiś rodzaj komfortu. Nieład w pokoju, syf w torbie, burdel w głowie. Wszystko do siebie pasuje. Mój migotliwy cień wyrastający za moimi plecami chroni mnie od porządku. Trwam tak albo do momentu w którym stwierdzę, że czas się wykąpać, zażyć tabletki i pójść spać albo do chwili, kiedy świeczki się wypalą spadając z cichym stuknięciem do wnętrz butelek po winach, które im robią za świeczniki. Reszta czynności wygląda podobnie - kąpiel, tabletki, sen.

W poczuciu winy zaplątuję się tak bardzo, że kiedy ktoś obok nagle na chwilę urywa i na moment się zasępia to zaraz odbieram to jako sygnał, że coś zrobiłem nie tak. Czuję się gorszy, inny i przeszkadzający. Jebane emo w proszku. Cóż, pewnie każdy miewa chwile załamań. To by nas czyniło ludźmi, czy jakoś tak.




=============
To by podsumowywało tą część wywodów o sobie. Może będzie jakaś kolejna, jak się do tego zbiorę. Jak zwykle chaotycznie, odrywanie, w strzępach. Cóż, taki mój urok. Jeżeli to zdanie jest czytane, to szczerze gratuluję wytrwałości i samozaparcia w czytaniu wszystkiego powyżej. Pewnie kiedyś o tym wspominałem, ale nigdy nie czytam tego, co napisałem. Myślę, że po prostu mi głupio, trochę wstyd. To trochę jakby stać nago przed lustrem i się sobie przyglądać. Wewnętrzny ekshibicjonizm praktykowany tutaj daje mi subtelny rodzaj ukojenia. Mogę biegać nago, ale nie chcę się nago oglądać. Dlatego pozostawiam wszystko wam - czytelnikom. Do następnego razu.


nikisaku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz