poniedziałek, 30 marca 2009

That's me in the corner.

Nie dość, że poniedziałek to do tego rano.

Co jest dość normalnym zjawiskiem i nikogo nie powinno dziwić.

Mnie nie dziwi ani trochę. Za to irytuje bardzo. Mam za sobą pierwsze faktycznie wolne półtora dnia od trzech tygodni i jeden z najbardziej intensywnych tygodni przed sobą. Mam do zrobienia trzy prace semestralne, muszę się wyuczyć na trzy egzaminy, zrobić dziesięć stron repetytoriów z angielskiego, pracować, spotkać się z matką i dać jej PITy, żeby dała je księgowej do zrobienia i znaleźć w tym wszystkim czas na sen. Mam na to wszystko jakieś trzy - cztery popołudnia.

Jak widać wesoło nie jest. Mawiają, że podstawą jest dobry plan. Plan jako taki posiadam, oczywiście. Dzisiaj dobrze byłoby odstrzelić pracę z WOS (chociaż temat straszny, bo "Problemy współczesnego świata i sposób na ich rozwiązanie" - bardziej ogólnie już się nie dało) i geografii, może do tego jakieś dwie strony angielskiego. Jeżeli udałoby mi się porobić to dzisiaj, byłoby mi potem najzwyczajniej na świecie łatwiej. Dla pracy z historii muszę poświęcić całe popołudnie, ponieważ historii nie lubię i łatwo mi nie będzie pisać o słabości osiemnastowiecznej Polski. Potem będę musiał zrobić sobie sesję uczenia się na biologię, WOS i historię i dorobić angielski. W planie muszę uwzględnić też to, że jedno popołudnie, ale nie wiem które mi w ogóle odpada. To na spotkanie z matką. Ale które to popołudnie będzie to się dopiero dowiem. Cóż, nie rozmawiałem z nią jakoś tak dłużej twarzą w twarz chyba od czasu świąt, także jakaś kawa i trochę czasu się jednak przydadzą. W końcu to matka.

Toteż plan jest i jest sensowny. Ale, co dość oczywiste, planu najtrudniej się utrzymać. Ułożenie go to najprostsza część. Mam nadzieję, że mi się uda, albo będę załatwiony. Muszę wszystko zrobić w tygodniu ponieważ sobotnie popołudnie mam wycięte z życia, jedziemy z A. na Comę do Zabrza.

W sumie najgorsze w pisaniu prac semestralnych jest to, że nie potrafię tego zrobić na proste Ctrl+C Ctrl+V. Mam to zboczenie, że ta praca ma być moja i już. I tak jak jestem humanistą z przekonania, tak zdecydowanie wolę pisać takie rzeczy z przedmiotów ścisłych. Bo tutaj nic nowego nie wymyślę, więc kończę z Razielem na kolanach mając otwarte dwadzieścia podstron wikipedii jako źródło wiedzy i sklejam to w głowie w coś sensownego i na temat. Ale to nadal moimi słowami. Za to z przedmiotów bardziej humanistycznych, hm. Tak jak pisałem w którejś wcześniejszej notce lubię pisać, kocham pisać, ale nie na dany temat w dany sposób. To z jednej strony daje otwartość i możliwosć improwizacji, z drugiej stawia wyraźne, nieprzekraczalne granice. To trochę jakby po prostu przesunąć płot trochę dalej i udawać, że go nie ma. Ale jak wpadnę na ten płot to się porażę. W sumie najzabawniejsze jest to, że tych pracy w gruncie rzeczy niemal żaden nauczyciel nie czyta, bo to tylko ulotki dopuszczające do egzaminu. Mają być, bo jak nie ma to według zasad nie mam prawa podejść do egzaminu pisemnego/ustnego. Tyle. I to, że siedzę nad tym świstkiem dwie czy trzy godziny jest stawiane na równi z pracą człowieka, który faktycznie ją zrobił na kopiuj -> wklej. Ale cóż poradzę, taki urok liceów zaocznych. Jednak nie widzę swojej matury za specjalnie. Mam do niej trochę ponad rok. Tyle, że trzeba jeszcze ten ponad rok przetrwać. Tylko, kurde.. Jestem tak blisko, tak naprawdę! Cholera, zależy mi na tym niemożliwie. Bariera między mną a tym kawałkiem papierka dającym mi dużo większe szanse nigdy nie była bardziej cienka. To jednak daje motywację.

Tytuł notki wziąłem oczywiście z R.E.M. - Losing My Religion. To było po prostu pierwsze co mi wpadło do głowy. Lubię słuchać R.E.M., działają na mnie kojąco, pomagają myśleć. Mogę się trochę wyluzować, zdrzemnąć, zwolnić. Miło jest mieć coś takiego w playliście. Polecam wszystkim.

Koniec końców mam nadzieję, że dzisiaj tak realnie uda mi się ten WOS chociaż odbębnić, bo to najbardziej paląca sprawa. I angielski, bo tego jest sporo. Zobaczymy.


nikisaku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz