poniedziałek, 2 marca 2009

Poniedziałek.

Weekend przeżyłem bez perturbacji. Tak dość na zasadzie wstać - przeżyć - pójść spać.

Szkoła jest taka.. Fajna. Jak tam siedzę to jednak żałuję, że nie udało mi się pójść normalną ścieżką edukacyjną. Z drugiej strony - wtedy nie poznałbym wielu naprawdę genialnych ludzi. Ciężko mi już myśleć 'co by było gdyby moje życie poszło innym torem'. A pewnie za nie tak długo w ogóle mi się to wypali. Życie.

Z A. mamy takie filmowe dni. Na zasadzie, że ja dzięki niej nadrabiam kino nieco wyższych lotów, a ona nadgania komedie. W sobotę było "The Hitchhiker's Guide to the Galaxy", świetna komedia, którą wszystkim polecam.

Wczoraj, jako, że spędzałem dzień dość sam zrobiłem sobie po szkole maraton Friends. Zielak mnie użyczył dziesięcioma sezonami na DVD. To jeden z najfajniejszych seriali komediowych jakie znam. No i tęskniłem za humorem Chandlera, przyznaję bez bicia.

Poniedziałek.
Sukinsyn tygodnia, mawiam. Jest ledwo piąta dwanaście, a ja mam już dość. Może to ten utarty schemat pod tytułem 'Poniedziałek ssie'. Podobno jeżeli nie będzie się wierzyć w to, że to udany dzień, to będzie do dupy. Ja podchodzę do niego dość neutralnie, dzień jak dzień. Ale dzisiejszy już kopie. Dwa razy Raziel zaliczył glebę [fajnie, że wygląda na to, że nic mu nie jest], zwróciłem śniadanie na środku ulicy, a autobus się spóźnił dwadzieścia minut. Muszę jechać autobusem, bo najzwyczajniej w świecie nie mam pieniędzy na bilet na pociąg. Odmarzają mi palce w rozsypującym się Ikarusie i spóźnię się do pracy.

Co mnie w tym pociesza?

Że czekają mnie dwa końce świata. No, źle to ująłem. Otóż jedna z moich ulubionych polskich kapel to właśnie Koniec Świata. Grają w Katowicach w niedzielę [08.03] i w Gliwicach w piątek [13.03]. Muszę stanąć na głowie, żeby na nie dotrzeć, nie ma siły. Chociaż może dzisiaj lepiej nie wydawać takich sądów.

Serio. Co z tymi poniedziałkami? Pamiętam kilka takich, które były naprawdę udane, ale zazwyczaj pluję na samą myśl o tym dniu. I nie chodzi o to, że to koniec weekendu, że trzeba znów iść do pracy, bo tydzień pracowniczy czasem w niedzielę zaczynam, to po prostu.. Zły dzień. Tak z założenia. A on się za to założenie odwdzięcza. To trochę jak z moim T-shirtem, który ochrzciłem 'Fuckshirt'. Ma on na sobie wypisane bodaj 39 albo 42 rzeczy, które - pisząc kolokwialnie - pierdolę. Nie, żebym je wybierał, takie kupiłem. Ale za każdym razem, jak ją ostatnio ubierałem działy się naprawdę losowe rzeczy. Albo nagle kończyłem gdzieś pijany chociaż miałem jechać prosto do domu, albo mi pociąg uciekał, albo nagle musiałem się nocować u Setha. A czasem wszystko naraz. Jakoś wolę unikać już tej koszulki.

BTW, NMX, daj w końcu znać, kiedy mam ci twój T-shirt oddać. Leży u mnie i jest cały.

Symbole. Myślę, że z tego się wzięła wiara w dzisiejszych czasach. Albo inaczej, na tym się opiera. Bo ludzie potrzebują różnych medium. To jak z rzutem monetą. Mam takie powiedzenie: "Jeżeli masz dwie opcje i nie wiesz, którą wybrać, rzuć monetą. Niezależnie od wyniku wybierzesz to, co chciałeś wybrać od początku."
Dzień tygodnia, koszulki, słoniki z wyciągniętymi trąbami, liczba, wisiorek, Bóg. To wszystko są syboliki mniej lub bardziej pechowe, dla każdego coś innego. Nie udało się coś? To dlatego, że nie miałeś swojego szczęśliwego sygnetu, zapomniałeś ubrać szczęśliwej bielizny albo Bóg cię nienawidzi.
Udało? To dlatego, że masz ten wisiorek od ukochanej, użyłeś fartownego dezodorantu albo pomógł ci ten mały słonik w kieszeni.
Zazdroszczę ludziom w pełni świadomym swojej wartości. Taki NMX na przykład. W moich oczach jest jednym z ludzi, których będę zawsze podziwiał. Znamy się od trzeciej klasy podstawówki. Od kiedy już przestałem patrzeć na świat oczami dziecięcej furii, wydorośleliśmy trochę lub bardzo, widzę bijącą od niego pewność własnych czynów. Wie, co zrobić, wie do kogo się zwrócić i nie sprawiał wrażenia zagubionego jak go kiedykolwiek widziałem. Możnaby najprościej powiedzieć, że ma jaja do życia. Nie bazuje na tym, co dostał, ale tym, co sam zdobył lub zdobyć może dzięki swoim własnym umiejętnościom.

I, stary, powiem ci, bo wiem, że to czytasz, że jesteś człowiekiem, którego szczerze podziwiam. I chciałbym kiedyś mieć chociaż część twojego talentu.

Ech, uzewnętrznianie się na blogu to zabawna rzecz. W ogóle ten blog to śmieszna sprawa. I nie chodzi o to, że piszę tu rzeczy, których nie mam specjalnie jak inaczej powiedzieć, po prostu uspokaja mnie. Mogę się z rana wypisać, pozrzucać parę rzeczy z umysłu. Jakoś mi z tym i lepiej i lżej.

5:35
A ja nadal w trasie. Spóźnienie będzie jak diabli.


nikisaku

1 komentarz:

  1. To Ci dopiero mind trick, że wiesz, że to czytam. Jak Ty to robisz chłopie? :)

    Dzięki Ci za te słowa, bo wiele dla mnie znaczą. I nie potrzebujesz mojego "talentu", tak samo jak ja nie potrzebuję klona :). Wystarczy, że jesteś kumplem, z którym nadal trzymam kontakt. Przetrwaliśmy próbę czasu, podobnie jak wiele innych prób. Ty już wiesz o czym mówię.

    Domo Arigatou raz jeszcze ^^

    OdpowiedzUsuń