piątek, 20 marca 2009

Diagnoza: przemęczenie.

Jestem ostatnio bardziej i bardziej przemęczony. Nie wiem, czy bardziej fizycznie czy psychicznie, ale rozpadam się, tak trochę. To zabawne i dziwne uczucie. Po prostu częściej wybucham, często chodzę nieprzytomny, jak gdzieś przysiądę na chwilę to zaraz przysypiam.

W sumie to główny powód mojego opuszczenia się w notkach. Siadając w porannym autobusie zaraz zasypiałem. Drugi to ten, że mam pustkę w głowie. Teraz też bym się przespał, ale niespecjalnie mogę. W pociągu wolę nie zasypiać. Wybrałem dzisiaj pociąg jako środek porannej lokomocji z prostej przyczyny - muszę kupić jedzenie do pracy na dworcu w katowicach. Bo nie zdążyłem sobie zrobić w domu. Bo wstałem normalnie, ale bez chęci do czegokolwiek. 

Jak tak spojrzeć, to brzmię jak emo teraz. Cóż, możliwe. Ale czuję się przytłoczony światem. Przydałaby mi się jakaś ucieczka, weekend u Zbroja, czy przechowanie się u palnika. Ale nie mogę. Bo to, bo tamto, bo czas, bo praca, bo szkoła, bo zadanie, bo ciązące nade mną ksera z angielskiego. Wczoraj postanowiłem pójść na piwo z Rodzynem, Rafałem i Kotem. Posiedzieliśmy, było miło, ale skończyło się tym, że o godzinie 21, kiedy to powinienem dawno spać pisałem trochę angielskiego ściągając jednocześnie zasady BHP obsługi stanowiska komputerowego na informatykę i pisząc z Roxi, której wieki nie czytałem.

Zresztą, Roxi, pozdrawiam ciepło. Jesteś świetna.

I tak coraz częściej. Jeżeli znajdę jakąś chwilę na piwo, bycie wyciągniętym gdziekolwiek, czy jak jakieś wypadkowe się zderzą i uda się mnie i A. spotkać [bo czas mamy tak genialny, że widujemy się raz do dwóch w tygodniu] to potem kończę nadganiając wszystko na dziko.

Myślę, że najbardziej brakuje mi w codzienności A. Przy czym ona ma teraz wcale nie lepiej niż ja. Nawet gorzej. Staram się ją wesprzeć jak potrafię, ale czasem nie wyrabiam. Mam do siebie o to spory żal, chciałbym móc jej jakos realnie pomóc w tej masie codzienności.

Na jutro mam do oddania polski, informatykę [którą, jak się okazało, muszę zassać na nowo, bo ta praca jest dobra, ale jakbym miał mgr przed nazwiskiem] i 10 stron z angielskiego. Co oznacza, że jeszcze 6 muszę dzisiaj napisać. A po pracy lecę się spotkać w końcu z A. i połazić po sklepach, bo jutro są urodziny Martwej i wypadałoby dać jej jakiś prezent. Nie mam pojęcia jak wszystko pogodzić, potrzebuję doby z gumy, 36 godzin z czego mógłbym 12 poświęcić na sen. Dzisiaj rano byłem po prostu przykuty do łóżka. Najchętniej brałbym urlop na żądanie, ale to byłoby zbyt proste, prawda? W sensie, kierownik już o północy wysłał mi sms z zadaniami, które mam dzisiaj zrobić. Już pomijam to, że część robiłem wczoraj, prawda, trzeba jeszcze raz. Powoli, acz niepowstrzymanie tym rzygam. Cieknie to ze mnie coraz bardziej.

Naprawdę czasem marzę o tym, żeby krzyknąć światu, żeby mnie pocałował w dupę, zakopać się w łóżku na 24 godziny i spać. Ale nawet jakbym to zrobił, to następny dzień by się za to zemścił, wiem, przerabiałem to. Nie ma dobrego sposobu na ucieczkę od tego wszystkiego, po prostu nie ma. Muszę czołgać się w tej irytacji i niechęci, jechać z lekko podkrążonymi oczami tym sypiącym się pociągiem za dwa pięćdziesiąt dwa w jedną stronę na zbyt twardych siedzeniach mając nadzieję, że w końcu się poprawi, przynajmniej u tych, których kocham i starać się temu jakkolwiek pomóc.

W sumie napisałem tylko stos narzekań i pretensji do świata. Ale czasami i tak trzeba.



nikisaku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz