wtorek, 24 marca 2009

.

Patrzę na ten uciekający obok autobusu świat i jak słowo daję, nie mam pomysłu, co mógłbym napisać. W słuchawkach Gram?Maria, w ustach trzymam zatyczkęod pendrive'a, bo zgrywam na niego duperele dla Rodzyna. 

Wygląda na to, że znów wpadłem w pętlę, czego nigdy nie lubiałem. Praca-dom-szkoła, tylko w odpowiednich wymiarach czasowych. Odkąd pamiętam nie ma dla mnie nic bardziej irytującego niż właśnie takie coś. Tydzień planowany z góry, pionki na planszy, walka zaplanowana i przesądzona z góry. Zero improwizacji. Dochodzące, dobijające obowiązki, konieczność napisania dzisiaj pracy semestralnej z WOSu, bo do końca tygodnia popołudnia mam zajęte, a kobieta obudziła się w niedzielę, że trzeba to przynieść na sobotę. Żyję praktycznie weekendami po szkole, czy tam pracy. Jeden dzień faktycznie wolny na 2~3 tygodnie. A i to zazwyczaj niedziela, to trzeba to przeżyć szybko, bo w poniedziałek do pracy. Wszystko, co mogę to zagryźć zęby i tłuc w World od Goo. Jeżeli jeszcze ktoś nie zna, to szczerze polecam, rewelacyjna gra logiczna pełna humoru i glutów. 

Dawno nigdzie nie uciekłem. Nie tak dawno, bo jeszcze w zeszłym roku jak musiałem zdobyć nieco relaksu i zwiać, to jechałem do Krakowa do Zbroja, albo do Jastrzębia do Asi. Teraz praktycznie nie ma na to czasu albo pieniędzy.

Z A. podjęliśmy decyzję widywać się raz, może dwa w tygodniu, bo ma 40 dni do matury i mnóstwo zajęć. Trzymam za nią mocno, mocno kciuki i bardzo w nią wierzę.

Wpadanie w tą pętlę mnie zawsze dobijało. Jestem typem, który lubi, a nawet musi mieć różnorodność. Nienawidzę monotonii, mam wtedy wrażenie, że coś ucieka, spieprza przez palce i tego nie da się powstrzymać. O tyle miłego w pracy, że codziennie robię coś innego praktycznie, niemniej to nadal ta sama praca, ten sam magazyn, ci sami ludzie, podobne zadania. Jeżdzę tym samym autobusem, jem to samo żarcie przez cały tydzień, spię w tym samym t-shircie i pastuję te same glany. Wszystko z czasem nabiera odcieni szarości i nic na to się nie poradzi, prawda? Można się tylko nie zgadzać. Pewnie potem nagle wskoczy coś nowego i znów wszystko nabierze barw. Kolorów nabieram w okolicach piątku tak naprawdę, przez czasem sobotę i niedzielę. Potem znów szarość poniedziałku. W sumie zawsze zaskakiwał mnie Der, który swego czasu stwierdził, że ta szarość jest piękna. Der jako człowiek z Krakowa, miasta, które kocham za jego różnorodność i otwartość jaka mnie tam zastaje, Der, który dla mnie jest esensją tego cudu, wiecznie pozytywny, szczery, miły i otwarty mówiący, że ta szarość go trochę pociąga. I zastanawiam się tylko, czy to dlatego, że byłoby to nowe doświadczenie, czy naprawdę czasem chciałby się włączyć w ten bezbarwny pęd. Myślę, że to kwestia tego, że ja urodziłem się i wychowałem tutaj, a on tam. Po prostu ciągnie nas do nieznanego.

Muszę później sprawdzić, czy na trzeźwo też będę potrafił pokonać swój lęk wysokości na tyle, żeby siedzieć na parapecie z nogami na zewnątrz i nimi machać. Udało mi się u Martwej w stanie wskazującym na wybitne spożycie, to i na trzeźwo powinno dać radę, prawda?

Żegnając się w rytmie "The Time Has Come" z OST z Devil May Cry 4


nikisaku

1 komentarz:

  1. Coś w tym jest Brachu. Szarość pociąga... choć jest nieuchwytna i niedefiniowalna.

    Der - przyznaję, też mnie człowiek zadziwia jak go widzę. Szczególnie jak jest w swoim żywiole, czyli na rynku w Krakowie - to magiczne sytuacje się dzieją, a on jest Mistrzem Ceremonii. Ukłony dla jego osoby :)

    OdpowiedzUsuń