piątek, 27 marca 2009

Who watches Watchmen?

Kolejny poranek z życia na tym samym siedzeniu w tym samym rozsypującym się Ikarusie. Przeżuwam powoli wczorajszą rozmowę z Mizuu. Wyjaśniła mi termin wyuczonej bezradności, a im dłużej o tym pisała, tym bardziej o sobie czytałem.

Postaram się to przedstawić bez przekłamań. Prowadzono eksperymenty na psach, trochę niemiłe. Otóż wprowadzano je do klatki, gdzie pół podłogi było "bezpieczne" a pół, na której lądowały było podpięte pod prąd. Połówki były przedzielone płotkiem i starano się nauczyć te biedne zwierzęta, że jak pokopie, to muszą przeskoczyć, bo tam nie boli. Psy jako takie szybko pojmowały zasadę i jak później dodawano sygnał dźwiękowy przed porażeniem to z miejsca zwiewały tam, gdzie wiedziały, że nic im się nie stanie.

I tutaj dochodzimy do momentu w którym przed testem nasze wspaniałe dupki w kitlach musiały stwierdzić, jakie natężenie będzie bezpieczne dla takiego zwierzęcia. Toteż przed testem właściwym dorobiliśmy się grupy psów które przed całością były rażone z nikąd i za nic. Po prostu nagle boli, nagle przestaje. Teraz boli bardziej, teraz mniej. Ale nie wiedziały dlaczego, po co i za co. W teście właściwym te zwierzęta w momencie porażenia nie robily nic, wciskały się w kąt i skomlały. Nie chciały dać sobie wytłumaczyć, że są o jeden skok od bezpieczeństwa. Nawet jak usunięto przegrodę z klatki, nie chciały przechodzić. I o ile psy, które brały udział tylko w teście łapały szybko o co chodzi, tak tym z prób zajęło to niepomiernie więcej czasu i trzeba je było przewlekać po tej klatce na smyczy.

Mechanizm, który kierował częścią poddającą się z miejsca to właśnie wyuczona bezradność. Nie miały w ogóle ochoty zaradzić sytuacji, bo wcześniej nie miały pojęcia, to i teraz nie warto podejmować jakichkolwiek prób. Obrywały bez powodu, teraz też, więc nie ma po co się stawiać, bo nic się nie zmieni. I jak się okazało, ludźmi rządzi schemat identyczny, ale bardziej skomplikowany. Przy czym opiera się na tej samej zasadzie.

I mam to zabawne wrażenie, że ja tak miewam i to często. Jestem w sytuacjach, które średnio rozumiem, dociera do mnie tylko to, że to na pewno ja muszę być winny jak obrywa się mnie. Gdzieśtam we mnie gotuje się myśl, że to wcale nie musi być prawda, że może wina jest gdzie indziej, a przynajmniej nie cała. Ale jej nie dopuszczam, ja obrywam, ja przepraszam, ja się zwinę w kulkę i poleżę, a skoro już tak leżę i przepraszam, to czemu dalej krzyczycie, o co chodzi, ja nic nie zrobiłem, słowo, chociaż pewnie zrobiłem coś paskudnego skoro tak mi się dostaje, prawda? Ale nie pamiętam, toteż pozwól mi poleżeć i poprzepraszać, proszę, dziękuję, przepraszam.

I to jest na swój sposób irytujące, ale tak jest. I to się świetnie sprawdza. Zbieranie na siebie winy łopatą, nie czując, że mam za co przepraszać, ale czując konieczność przeproszenia, skoro tak mi się zbiera. I to nie jest rzecz, z którą można ot tak wygrać. Przydałby się ktoś z porządną smyczą, kto by mnie przeciągnął na ten bezpieczny koniec klatki. Ze smyczą i kolczatką, bo inaczej bym się w ogóle starał nie iść.

Z weselszych tematów, to wczoraj spotkało mi się z NMXem. Wytargał mnie do kina na Watchmen, za co jestem mu niesamowicie wdzięczny, bo film okazał się cudowny. Nie jest to typ filmu na który zabrałbym A., bo ona preferuje nieco ambitniejsze kino, to nawet nie zastanawiałem się nad pójściem. I jak słowo daję, straciłbym kawał rewelacyjnego kina. Stworzony na podstawie komiksu, reżyser miał na koncie wcześniej 300. Co prawda na początku nabrałem szybko dystansu z powodu nieco przesadzonych scen ze zwolnionym tempem, ale szybko, bardzo szybko zaczęło się robić dobrze, lepiej i wspaniale. Komiks aż się z tego filmu wylewał. Ale nie taki przygłaskany, miły i grzeczny komiks. Co prawda nie miałem okazji wcześniej czytać Watchmen, aczkolwiek NMX powiedział, że było sporo scen kropka w kropkę jak na rysunkach. I film był wierny tak, jak tylko mógł być. No i Rorshach, ach Rorshach i jego "Pańska kolej doktorze. Co Pan widzi?".

Tak w pigułce: film opowiada o typowych zamaskowanych bohaterach. Ale różnią się od schematu tym, że supermocy nie posiadają. To po prostu ludzie, którzy w latach 40 stwierdzili, że skoro przestępcy chowają się za maskami i nie da się ich rozpoznać, co daje im poczucie wolności i możliwość nie przejmowania się więzieniem, to dlaczego ci pozytywni nie mogą zrobić podobnie? Toteż banda ludzi przywdziała kostiumy i wzięła się za czyszczenie. Akcja właściwa dzieje się w roku 1985 w widmie III Wojny Światowej, konfliktu nuklearnego ZSRR i USA, który może skończyć się naprawdę bardzo źle dla wszystkich. Zamaskowani bohaterowie są pozbawieni praw ustawą podpisaną przez Nixona, już kolejne ich pokolenie zresztą. Część starego źle skończyła, ci nowi niespecjalnie wiedzą, co zrobić, bo już dawno odwiesili kostiumy na haczyk. Poza Rorshachem, który dalej się nie poddaje w tym, co robi, a działa wybitnie bezkompromisowo.

Po filmie kawa z NMXem, miła rozmowa, ogólnie naprawdę fantastycznie. Uwielbiam się z nim spotykać.

A dzisiaj praca, wio, bat, do przodu.



nikisaku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz