środa, 8 kwietnia 2009

Dziesięć miesięcy.

Czas mija nas niesamowicie szybko. Dni gdzieś uciekają w tło, żyję na fast forward, spowalniając jedynie wybrane momenty, które naturą rzeczy również za szybko uciekają. Plastyka czasu jest niesamowita. Ale fakt faktem, wszystko nagle jest za nami. Można od tego na swój sposób wypłowieć. Myślę, że to trochę jak w simsach. W sensie, wybrane momenty dnia nagle przechodzą na prędkość oznaczoną przez trzy strzałki.

Rozmawiając ostatnio z Beją wyłożyłem jej, że dzieje się tak z człowiekiem, kiedy znika spotaniczność. Mówiła, że nie chciałaby żyć w pętli praca -> łóżko -> praca. Ja mam to szczęście, że posiadając dwadzieścia lat mam jeszcze jakąś potencjalną przestrzeń zabawy. Ale fakt faktem - wyrastają ograniczniki. Nie mogę iść na piwo [pomijając fakt, że przez jeszcze jeden blister Tabexów nie wolno mi], bo muszę oszczędzać na wakacje. Nie mogę zmienić pracy, bo tutaj mam nienajgorsze warunki a dopóki nie mam matury nie mogę nawet myśleć o czymkolwiek porównywalnym. W weekend nie mogę nigdzie wyskoczyć, bo jak nie praca to szkoła, do szkoły muszę chodzić, bo w tej pracy też nie będę siedział do końca życia. Praca jako taka jest na tyle ciekawa, że codziennie robię coś teoretycznie innego, ale koniec końców to dokładnie to samo, ale w innej oprawie. Do tego zaczęła mnie ostatnio irytować. W każdym raZie co rano budzę się w tym samym łóżku [no, to raczej można na plus zaliczyć, umówmy się..], siadam przed to samo biurko, zbieram się i lecę na ten sam autobus, przesiadam się w inny ten sam autobus, jadę do tego samego magazynu z tymi samymi ludźmi, w magazynie spotykam tych samych ludzi, rozmawiam z nimi na te same tematy, jem te same bułki, odwalam te same osiem godzin, po czym wracam do tego samego mieszkania wysłuchiwać tych samych zarzutów, zakładam te same słuchawki, przerabiam trochę tego samego materiału do szkoły. To pętla rytuałów. Mija po prostu w tle. Fast forward do tego popołudnia, kiedy w końcu będziemy mogli spotkać się z A., bo to najlepszy czas tygodnia i nigdy nie jest po prostu 'tym samym'. Czy też kiedy mogę spotkać się ze znajomymi, czy posłuchać wyżaleń kumpla. Swoją drogą NMX mnie zaprasza do siebie w piątek w dość tajemniczych okolicznościach, ciekaw jestem niezmiernie o co chodzi.

A ludzie.. Przychodzą i odchodzą. Widzicie, miałem kumpelę. 'Miałem' to rewelacyjne słowo w tym zdaniu, ponieważ jakoś przedwczoraj po prostu wypieprzyłem ją z listy znajomych. W końcu zacząłem się stosować do dobrej rady A., która to brzmiała "Nie naprawisz całego świata". Starałem się tej dziewczynie pomóc, być jej przyjacielem, służyć oparciem, ale ona cały, cały czas wpychała mi słowa w usta, robiła beznadziejne sugestie, przypadek nie do zdarcia, beton. Jest z tego tragicznego typu, gdzie jak się podczas rozmowy odejdzie od klawiatury na dwie minuty chociażby po to, żeby pójść po sok to zaraz wysyła stos wiadomości "Ach, nie odpisujesz, to świetnie, jasne, przyzwyczaiłam się, prędzej czy później każdy tak robi". I najfajniejsze jest to, że nigdy, ale to nigdy nie wierzyła, że było się faktycznie AFK. I kurczę, starałem się. Stawałem na głowie. ALe jak z nią pisałem, to czułem się jak ślepy człowiek z połamaną białą laską, który musi przejść po bardzo misternie zaprojektowanym polu minowym. I w końcu jej napisałem, co mi w naszych kontaktach nie pasuje. Co również zostało odpowiednio ponaginane. I wykasowałem ją z gadu i komórki. I powiem wam, że to rewelacyjne uczucie. Faktycznie, ja już się nie nadaję do takich rzeczy, nigdy nie będę tym dzieciakiem, co jak widzi problem to każdemu paląco musi pomóc. W każdym razie nie będę próbował jak raz zostanę spławiony. Naprawdę, to piękna rada na dziś. Nie pomogę całemu światu.

Znów jestem niewyspany, znów padam na pysk. Jakoś nie chciałem już spać w autobusie to zacząłem pisać tą notkę. W pracy i tak będę spał na stojąco, toteż co za różnica. Po południu spotkam się z Pauliną, odbiję swoje GTO w końcu od niej, bo za każdym razem nie miałem miejsca w kostce, toteż starannie sobie o nie dzisiaj zadbałem. Ale krótko, bo chciałbym jeszcze dzisiaj zrobić część z Angielskiego. Już nie mogę patrzeć na te rosnące ksera. Dwa repetytoria, z czego jedno zaległe i praca semestralna. Łącznie jakieś 25 stron do zrobienia. A że to się robi szybko i przyjemnie.. Cóż, będę się łączył mentalnie z A., która to musi siedzieć i tłuc matmę. Chociaż może uda mi się z nią chociaż na chwilkę zobaczyć. Tak bym chciał.

Swoją drogą wczoraj oglądaliśmy Chicago. A. powiedziała, że muszę zobaczyć i miała rację. Naprawdę rewelacyjny kawałek kina. I jak słowo daję, nie wiedziałem, że Richard Gere tak fajnie śpiewa. Plus ta boska scena ze stepującym Gere'm na sali sądowej. Jedna z nafajniejszych kompozycji, jakie widziałem, zdecydowanie.

I piękne lato mamy tej wiosny! Pewien miły pan, którego poznałem w windzie i rozmawiałem na przestrzeni parteru i piątego piętra powiedział mi, że w Polsce wiosny nie ma od momentu w którym Kwaśniewski lata temu powiedział, że studenci na wiosnę dostaną X mieszkań. Od tamtego momentu mamy przez długi czas jakieś -5 do -2 stopni, a później nagle +30. I faktycznie, coś w tym jest. Plus świetny argument - nie ma wiosny, nie ma mieszkań!

Co do tytułu notki - cóż, dziesięć miesięcy. Ci którzy powinni wiedzieć, wiedzą o co chodzi, reszta tej wiedzy nijak nie potrzebuje.

Dopisek popracowniczy:
Zdecydowałem się po południu jechać prosto do Gliwic. Pomyślałem, że na sekundkę podskoczę do A. i zaraz wrócę do domu zrobić cały angielski. Muszę zabrać się naprawdę intesywnie za tą szkołę, inaczej nie ma siły, żebym zdał semestr, a co dopiero maturę.


nikisaku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz