czwartek, 23 kwietnia 2009

Be my little rock and roll queen.

Obiecałem pójść do lekarza, to i to uczyniłem. Lekarz wyglądał trochę jak John Cleese, wysłuchał mnie spoglądając na mnie jakieś trzy razy, kazał przynieść próbki siebie z domu, poza jedną, która pobiorą na miejscu. Próbki siebie przyniosłem na dzień następny (czytać wczoraj), wręczyłem je miłej pani z laboratorium, na co miła pni z laboratorium oznajmiła, że posiadam o jedną próbkę za mało i mam to donieść najlepiej dziś. I zabrała mi próbkę mnie, którą trzeba pobrać w warunkach przychodnianych. W sensie krwi.

Nie lubię pobierania krwi. Cholernie nie lubię. Nie chodzi o widok krwi, to akurat mnie cieszy. Chodzi oczywiście o ukłucie.  O samą igłę. Zachowuję się jak dziecko. Siadam w fotelu, przygryzam kawałek mojej kostki, odwracam wzrok, pocę się, dyszę, tracę władzę w nogach i blednę do stopnia maskującego mnie na tle ścian. Za to potem zazwyczaj (jak wczoraj) dostaję wodę albo cukierka za odwagę.

Tak naprawdę moje panikowanie na tle igieł jest cholernie problematyczną sprawą, ponieważ nie mogę oddawać krwi w ten sposób. Chciałbym, naprawdę. Chociażby dla staysfakcji osobistej i kilku czekolad. Ale skoro reaguję jak reaguję na naprawdę malutkie ukłucie i oddanie 1/3 strzykawki krwi, wprowadzenie do mojej żyły większej igły i napełnienie woreczka jest po prostu poza moimi umiejętnościami. Na samą myśl o tym mam podobne zestawy lękowe.

Wczoraj, jako że oddać próbkę siebie mogłem wyłącznie w godzinach pomiędzy ósmą a dziewiątą trzydzieści, miałem wolne. Tomek (w sensie mój kierownik sekcyjny) był na tyle miły, że załatwił mi dzień wolny. To po oddaniu się umówiłem się z Sethem. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz mieliśmy na tyle czasu, żeby się walnąć na jego kanapie i pograć w cokolwiek. Ja obskoczyłem turniej w Basara Heroes na PS2, on mordował kolejne stada w Resident Evil 4. Potem puścił mi Cloverfield. Film dość ciekawy, z pomysłem, ale koniec końców jest typowym amerykanizmem. Ach, jest kręcony całkowicie 'z ręki'. Opiera się na tym, że jest sobie Rob, który to ma wylecieć do Japonii. Skoro Rob ma wylecieć, to dostaje typową imprezę niespodziankę, filmowaną przez Huda. Hud nie rozstaje się z kamerą przez niemal cały film i to on jest właśnie operatorem i przy okazji czynnym uczestnikiem wydarzeń. Kiedy trwa impreza niespodzianka COŚ atakuje Nowy Jork. Nie wiadomo co to, wiadomo, że jest wielkie, morduje i burzy. To takie typowe kino masakryczne z tą różnicą, że pokazane z perspektywy uczestnika. Popełniłem jeden zasadniczy błąd z tym filmem - najpierw widziałem parodię. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko tyle, że do wczoraj nie miałem pojęcia o istnieniu czegoś takiego jak Cloverfield (w Polsce występuje jako "Projekt: Monster" zdaje się). A parodia była z South Park, całkiem świetna. Ogólnie rzecz biorąc można obejrzeć. Ale nie spodziewać się zbyt wiele.

Seth zauważył fakt oczywisty, który parę razy mnie wcześniej nachodził. Mając do dyspozycji cały pieprzony świat, wszelkie kosmiczne monstra jakimś dziwnym trafem kończą w Ameryce, po raz wtóry rozwalając Manhattan, Statuę Wolności, albo Most Brooklyński. Ale, jak to dalej stwierdzł mój przyjaciel, pewnie ze względu na język. Angielski jest miły w odbiorze. A co by taki potwór mógł zrobić albo usłyszeć w Rosji? Najwyżej w alkoholizm by wpadł.

Po powrocie do Gliwic spotkałem się z Moniką i udaliśmy się zdobyć film do VideoWorld. Wypożyczalnia nas rozczarowała brakiem filmu na który nakręcił mnie palnik - RockNRolla. Z soundtracka puścił mi jeden kawałek, The Subways - Rock & Roll Queen, który mnie zdobył w chwilę. Za to wzięliśmy Batman: The Dark Knight, którego bardzo chciałem znów obejrzeć, a nie miałem ani kiedy ani z kim. Jak już zaczęliśmy oglądać, to zjawiła się jeszcze Martwa, żeby dołączyć do kina. Odstawiłem je potem na angielski i wróciłem do domu się nie wyspać po dobrym dniu.

Autobus nieubłaganie zbliża się do końca trasy i za parę minut polecę zanurkować w miasto. Trzeba się pozbierać, tylko jeszcze przeczytam artykuł o tym, jak to Petersburska milicja sfingowała morderstwo.

nikisaku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz